Wstaliśmy skoro świt, powyciągaliśmy z plecaków, wszystko to co nieprzydatne w trakcie zdobywania najwyższej góry Iranu i pozostawiliśmy to w piwnicy campu. Plecak właściwy odpowiednio ciążył, pomimo, że starałam się zabrać jedynie rzeczywiście potrzebne rzeczy.
W campie I można nabyć wodę, colę, jedzenie wyprawowe. W gablotach widziałam też plecaki, raki, mapy i inne outdoorowe rzeczy, wiec jakby ktoś coś zapomniał, można się jeszcze doposażyć. W kuchni campowej była bieżąca woda, lodówka i kuchenka, w pokoju mieliśmy prysznic, kolejne prysznice na korytarzu. Luksusowo, jeśli chodzi o czystość no to bez przesady.. karaluchy nie biegały po poduszce, przynajmniej żaden nie dał się zauważyć. Materac był wygodny, wyspałam się a to najważniejsze :)
Zapłaciliśmy za podwózkę do końca asfaltowej drogi, co było dość rozsądne, bo to nie jest jeszcze trasa właściwa i szkoda nam było marnować cenne siły, chyba, że komuś zależy na dłuższej aklimatyzacji (2200-2500). Asfalt kręci delikatnie pod górę, w razie co nie ma gdzie z plecakiem odskoczyć. A na plecach jednak 20 kilo i żar z nieba.
Jeśli już zdecydujemy się na podwózkę, to nie warto jej zamawiać w campie ale łapać po drodze, tak będzie znacznie taniej a może nawet za darmo. Nas była piątka i cały problem polegał na tym, że nie każdy chce ryzykować i brać nadprogramowego pasażera..
Ruszyliśmy szutrową trasą z krzyżówki. Część z nas zdecydowała się na dłuższą drogę, przeznaczoną dla terenówek a część ruszyła centralnie na azymut. W porównaniu z Kilimandżaro, Damavand jest dość ponurą górą, nie wygląda na żywo tak pięknie jak na zdjęciach. Była posępna, ale widoki nabierały mocy, wraz z wysokością Przeważał kolor piaskowy, pochodzący od wysuszonej trawy. Pogoda delikatnie zaczęła się psuć, przez co mieliśmy możliwość podziwiania min strojonych przez nieboskłon.
 |
Początek trasy, pełnia sił, pełnia szczęścia |
 |
Widoczne na zdjęciu przyczepy, to miejsce startu |
 |
Coś wisi w powietrzu.. |
 |
Bydełko..
Po drodze do camp 2 spotkaliśmy bydełko pilnowane przez psy pastewne. Wypasały się głównie kozy i osiołki. Czytałam w kilku miejscach, że psy te bywają agresywne dla intruzów. Nie potwierdzam tej tezy, gdyż psy, miały nas w głębokim poważaniu i nawet nie zerkały w naszą stronę.
|
 |
To był ten moment kiedy trzeba było zagęścić ruchy.. znacznie ;) |
 |
A teraz w którą stronę? |
 |
Na horyzoncie słynny meczet, a tuż obok niego nasz camp 2
|
Ciekawa sprawa z tym meczetem, nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego typu widoków, u nas w drodze na Rysy jedynie podniebna toaleta.. ;) No tak ale Rysy prawie dwa razy niższe, a modlić się trzeba 5 razy dziennie, poza tym trzeba było rozweselić tę smutną górę.. zabieg się udał. Zaczął padać deszcz więc nasze kroki skierowaliśmy wprost do meczetu licząc na wygodne poduchy i miłe miejsce odpoczynku, w rezultacie nie było aż tak miło jak założyliśmy, w związku z czym wycofaliśmy się do budynku przewidzianego dla strudzonych wędrowców. Budynek ten składał się z dwóch pomieszczeń, do każdego były oddzielne wejścia. Wybraliśmy to bardziej z lewej, mniejsze i trochę mniej zaśmiecone, przez co wydawało się przytulniejsze. Na betonowej podłodze znajdowała się cieniutka wykładzina, co dało się potem odczuć przy próbie zaśnięcia. /Nie braliśmy karimat aby odchudzić bagaż, nie warto powielać tego błędu, od betonu było zimno, a nasze kręgosłupy nie są przyzwyczajone do spania na kamieniu :)

 |
Obiado-kolacja in progres |
Zamierzając spędzić noc w campie 2 trzeba się zaopatrzyć wcześniej w jedzenie turystyczne, najlepiej takie, które można podgrzać. Gniazdka były w schronie, ale bez prądu, bezpieczniej jest wnieść kartusz albo coś w czym podgrzejemy wodę aby zalać liofilizowane jedzenie. Nie jest to lodowiec wiec wody tu nie wytopimy w listopadzie, 3 l na głowę to absolutne minimum, które trzeba wnieść do campu 2. Woda ta musi nam starczyć aż do campu 3.
/Jak ktoś lubi chadzać na lekko to można zapłacić za wwiezienie bagażu do campu 2, ewentualnie podjechać pod sam camp 2 samochodem, a tam wynająć osiołka, który wniesie plecak do campu 3, znajdującego się na 4200. Po sezonie osiołki mają wolne./
 |
Ruszamy na lekko na spacer aklimatyzacyjny
|
Po sycącym obiedzie ruszyliśmy na spacer aklimatyzacyjny. Warto takie spacery uskuteczniać gdyż oprócz przyzwyczajania naszego organizmu do wyższej wysokości, możemy też rzucić okiem na to jak będzie wyglądała nasza droga dnia następnego i czego możemy się spodziewać.
 |
Uwielbiam tę grę świateł |
 |
Co tam robił Szopen?
|
Idąc żwawo pod górę, oczom naszym ukazał się posąg Szopena, przynajmniej takie wzbudzał skojarzenia, co tam robił, nie mam pojęcia, ale było to miłe urozmaicenie.
 |
Interesujący napis, do dziś mnie intryguje
|
Dobrze wiedzieć gdzie się udać, którędy prowadzi trasa, gdyż po drodze wszelkie opisy są w języku farsi. Na szczęście ścieżka była dość wydeptana i nie zabłądziliśmy :)
 |
Czym wyżej tym lepiej smakuje :)
|
Zachody i wschody słońca w górach, to kolejna rzecz dla której warto tam być. Odnosi się wrażenie, ze słońce wschodzi i zachodzi specjalnie dla nas :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)