O mało brakowało, a nie doleciałabym na czas do Ekwadoru, przez co przegapiłabym samolot na Galapagos i nie byłoby tych wszystkich pięknych wspomnień.
Leciałam jak szalona na przesiadkę Madryt-Ekwador. Był jakiś problem z moim nowiutkim paszportem, przez co nie dałam rady się odprawić na bramce samoobsługowej i musiałam stanąć w przeogromnej kolejce do tradycyjnej odprawy paszportowej. Kortyzol zalał moje ciało, widząc jak moi dwaj towarzysze podróży lecą już w stronę bramki.
Tymczasem w kolejce nikt nie chciał mnie przepuścić, każdy się śpieszył na jakiś samolot, a lotnisko przeogromne.
W końcu gdy dostałam zielone światło, ruszyłam w te pędy na odprawę, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że mój bagaż nie doleci do Quito, że przez jakieś nieplanowane opóźnienia, zwyczajnie nie zostanie zapakowany.
A tak było dalej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)