Jest to szósty odwiedzony przeze mnie kontynent i jeszcze nigdy nie byłam tak daleko od domu, oraz tak daleko w przyszłości :)
Zaczęło się spokojnie, od wygodnej 8 godzinnej podróży do Pragi, gdzie miałam dość czasu na smaźeny syr i nocleg. Potem podróż zaczęła jakby nabierać tępa, 1.5 godzinny lot do Zurychu, 12 godziny lot do San Francisco, gdzie przy zmianie strefy zyskałam 9 dodatkowych godzin, by po części spożytkować je w samolocie do Auckland. W nim z kolei zgubiłam cały dzień i po 13.5 h locie ocknęłam się w przyszłości (12 godzin do przodu), niedalekiej ale zawsze ;)
Reasumując wyruszyłam z domu w piątek, przeżywałam półtorej soboty i ani przez moment nie było niedzieli, bo od razu wkroczyłam w poniedziałek, (dzień obiecali oddać przy powrocie). I ta podróż w czasie i możliwość przemawiania z przyszłości ubawiła mnie bardzo :)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)