Nietypowy poranek, nigdzie się nie śpieszyliśmy, bo tego dnia kolejny camp znajdował się w odległości
zaledwie 11 km, więc czekało nas tylko 3 godzinne przejście po 1.5 h na wejście i zejście.
 |
Co z tym wolnym czasem zrobić? Może zapytam sokoła :) |
 |
Ale sokół nie miał nastroju na pogaduszki, zarobiony był.
|
 |
No to wypiję chociaż herbatę, nawadniać się trzeba |
Wyruszyliśmy dopiero około 11, była akcja regeneracja, po wczorajszym zejściu z przełęczy. Gnaty mi wypoczęły i powstałam jak feniks.
 |
W oddali na jeziorze Grey, widać dryfujący growler.
|
Growler ma do 20 m2 powierzchni długości i wyłania się maksymalnie 1 m ponad powierzchnie wody. Jest odłamkiem góry lodowej, który płynie, lub osiadł na dnie. Czasem można go pomylić z pakiem lodowym (lub inaczej lodem dryfującym), który występuje głównie na obszarach polarnych (na Oceanie Arktycznym i morzach Antarktyki) i jest wieloletnią pokrywą lądu morskiego, czyli niczym innym jak powstałym z morskiej wody, lodem.
 |
Znowu o zgubieniu się w dziczy nie było mowy, szlak szedł równolegle do jeziora, więc ani pomylić kierunków się nie dało ani za bardzo uciec w bok, bo tam ścieżki nie było. |
Spotkałam po drodze sporo ludzi, którzy szli w przeciwnym kierunku, robiąc odcinek z części "W". W obozie 'Paine Grande' znajduje się port promowy, co daje możliwość przybycia z odległej części 'Torres del Paine' i wyruszenia pod lodowiec Greya, Jest to łatwiejszy wariat, niż przedostawanie się przez przełęcz i praktycznie każdy powinien sobie z nim poradzić.
 |
Oznaczenia szlaku były dość oryginalne |
 |
Kolejnym mijanym jeziorem była niewielka ale równie urokliwa "Laguna de Los Patos" (w tłumaczeniu na polski, jezioro kaczek :) |
 |
Ten etap trasy przebiegał również przez wąwóz, ze spalonym lasem |
W oddali nieśmiało ukazuje się jezioro Pehoe (nieprzypadkowo jego nazwa przetłumaczona z języka Tehuelche, oznacza "ukryte").
Została długa prosta, którą będziemy też iść następnego dnia, ale niewiele z niej zobaczymy bo wtedy słońce będzie jeszcze smacznie spało.
i już się wita z gąską, już czuje zapachy z kuchni, bo wie, że infrastruktura w tym campie jest bogata. Że oprócz wielkiej jadalni dla ludzi z liofilami, jest również taka, gdzie można sobie wszystko kupić :) A po 6 dniach na swoim prowiancie można mieć duże zachcianki, szczególnie jak się jest wyczulonym na zapachy.
 |
Ten dom w środku, lekko z lewej to jadalnia, a tuż za nią infrastruktura łazienkowa. Nasze namioty usadowione zostały bliżej tej drugiej jadalni, tak więc kusiło podwójnie. |
 |
Czuć było w powietrzu zmianę pogody, z gorszej na jeszcze gorszą :D A tak serio to nie było powodów do narzekania, bo najgorsze było przed nami.
|
Akurat na ostatni dzień przewidywano fatalną pogodę, a mamy wtedy do zrobienia dość długa trasę, no i śpieszymy się na busa.
 |
To jest ta wspominana jadalnia, gdzie można kupić różne dobre rzeczy, przynajmniej taką miałam nadzieję, że dobre, pyszne, wspaniałe :). |

 |
No i rzuciłam się na hamburgera, co najmniej jakbym już nie mogła na liofile patrzeć. A te liofile w porównaniu z tym co dostałam to pyszności były.
Już prawie na końcówce trasy, to człowiek sobie dogadza, kolka i piweczko żeby zakwasów nie było :)
|
 |
Hotel z widokiem na góry poproszę. proszę bardzo :) |
A tak wyglądał wieczór, noc i czas wyjścia na szlak. Moje morale poszło gwałtownie w dół. Patagonia żegnała nas w swoim patagońskim stylu. Nie ma "miętkiej" gry. Trzeba iść i walczyć. Przed nami 25 kilosów i walka z czasem, żeby zdążyć na autobus, na który już mamy bilety.
No i trzeba spać szybko, bo noc krótka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)