Translate

Dzień siódmy z Los z Paine Grande do Central

Kto nad ranem wstaje ten się nie wysypia, ale ma za to nieziemskie widoki i morale mu z każdym krokiem wzrasta :)

Czyż one nie są piękne?

Szliśmy z czołówkami, dość wąską dróżką i cud że mam wszystkie zęby (potykałam się o wystające korzenie), bo zupełnie nie mogłam się skupić na patrzeniu pod nogi, gdy nade mną górowały takie obrazy. 


Okrążaliśmy jezioro i w czasie tej drogi kolory nad górami zdążyły się zmienić kilkukrotnie. Coś niesamowitego.

W końcu przestało siąpić, zamiast tego wiało niemiłosiernie. Przestawiało mnie z miejsca na miejsce i to był najbardziej wietrzny dzień z całego tygodniowego przejścia Torres del Paine.


Zmierzamy do Francuskiej Doliny, mijajac lodowce i amfiteatr granitowych iglic. Podążamy po terenie, który jest jednym z najbardziej unikalnych na skalę światową. 



Mijamy górę Almirante Nieto, o charakterystycznym kształcie i szczycie sięgającym około 2670 m npm. 


Trasa ta obfituje w campingi, ale w tym najbliższym nie planowaliśmy się zatrzymać, dwa kilometry dalej będzie kolejny, "Frances" i w nim, czyli dokładnie w połowie 25 km trasy, zrobimy sobie przerwę na uzupełnienie kalorii.

W oddali widoczny camping Italiano 

Przed nami w całej okazałości jezioro Nordenskjold. Jego nazwa pochodzi o nazwiska odkrywcy Otto Nordenskjolda, który natrafił na nie w XX w. W południowo-zachodniej części jeziora znajduje się wodospad Salto Grande, przez który woda spływa wprost do jeziora Pehoe (widzianego w dniu wczorajszym).

Nie ma tęczy

Klimat w okolicach jeziora jest umiarkowany, chłodny bez pory suchej, a średnia roczna temperatura to 8 stopni. Latem temepratura oscyluje pomiędzy 10 a 18 stopni. Średnie opady roczne są rzędu 450 mm.

Jest tęcza

Z ciekawostek przyrodniczych to można tu spotkać nibylisa andyjskiego i nibylisa argentyskiego :)


I tu też jest tęcza i fala jest, a to nie morze przecież :)





Te dwa kilometry do campu były jakieś turbo długie, szliśmy po żwirku przy jeziorze z falami, potem przez las góra, dół, nagle zaczeli się też pojawiać spacerowicze, więc myślałam, że to już niedaleko, ale wciąż nie było widać ani jednego namiotu. Zaczęłam myśleć że może pomyliłam drogę. 

Gdy już prawie straciłam nadzieję że istnieje, ukazał się (camp Francuski)



Mapka z wklepkami z miejsc zamieszkania, odwiedzających camp.



Niedługo po wniowieniu trekingu przez przypadek skręciłam w końską drogę. Mogłam się od razu zawrócić gdy się zorientowałam, ale szkoda mi było czasu. 
Na początku było miło i widokowo, potem przyszło mi się zmierzyć z kilkoma strumieniami, z którymi nie miałabym problemu będąc koniem, a tak musiałam skakać po kamieniach szukając wyjścia suchą nogą. W końcu pojawiły się chaszcze, więc stwierdziłam, że mocno zbłądziłam i prawdopodobne muszę wrócić do miejsca w którym źle skręciłam.



"To nie możliwe, że tu są takie chasze" mówiłam. (Teraz jak sobie o tym pomyśle, to chaszcze był jak najbardziej możliwe, bo tam gdzie narobi koń, momentalnie wszystko rośnie jak szalone.)
Już miałam zawracać gdy gdzieś w niedalekiej odległości usłyszałam idących ludzi, co kazało mi myśleć, że za chwilę te drogi powinny się jakoś połączyć. No chyba, że oni też się zgubili ;)

Gdzieś tu z krzaków wylazłam

Odnalazłam się :)



Wiatr jakby się jeszcze bardziej rozhulał, bo przebywałam akurat na otwartej przestrzeni. Najgorzej było na zejściu z góry, spychał mnie z drogi, jak bym byłam jakimś puszkiem okruszkiem.

A tu blokada przed końmi, czyli dla odmiany wybrałam dobrą drogę.

Udało się dotrzeć do Central, nawet z dużym zapasem czasu

Izotonic przyjęty :)

A potem jeszcze jeden do kolacji, po powrocie do El Calafate.

Pożegnalna kolacja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)