To była ostatnia dobrze przespana noc, tj. bez wybudzania się co kilka godzin. W pokoju było dość ciepło, bo w okolicy 10 stopni, czyli w sam raz na dobry sen. Pobudka na spokojnie o 6, żeby do śniadania o 7, oporządzić się i spakować do drogi.
Dziś w planie mosty i jeszcze raz mosty i nazwa ta nabiera w Himalajach nowego znaczenia. Ja je po prostu uwielbiam. Długie, wąskie, gibiące się w każdą stronę i lepiej nie trafić na stado yaków, w trakcie sesji, bo robi się naprawdę gorąco ;)
Sam sposób budowy mostów świadczy o dużej różnicy stanu wód. Wytrzymałe, żelazne konstrukcje, zawieszone nawet kilkadziesiąt metrów powyżej zimowego poziomu wody. Rzeki i potoki to główny czynnik ukształtowania terenu Himalajów, wiec nie w kij dmuchał ;)
Przechodzimy na zachodni brzeg obserwując powiewające buddyjskie flagi modlitewne, które obecne są na każdym wiszącym moście.

Dzień zapowiadał się mroźno, na szczęście niedługo wyszło słońce i można się było lekko porozbierać.
Mineliśmy wioskę Benghar w pobliżu której, znajduje się kilkudziesięciometrowa kaskada wodna.
Przybiłam piątkę z tamtejszymi dzieciakami, pewnie robią to codziennie, a jakoś w rutynę nie popadły, widać było, że sprawia im to niemniejszą radość niż mnie.
Na wysokości 2815 m, czyli po ponad półtoragodzinnym treku, dotarliśmy do granicy Parku Narodowego Sagmaratha, które jest wpisane na listę UNESCO. To punkt sprawdzania paszportów i pozwoleń, ale przede wszystkim to obszar na którym znajduje się Everest, Lhotse i Czo Oju. W tym parku nikt nie ścina drzew, bo jest to całkowicie zabronione i tu na opał idą wysuszone kupy yaka.
Tego dnia czekały nas spore przewyższenia i bardzo dużo schodów. Najbardziej wymagające jest ostatnie 3 godzinne podejście do Namche, gdzie do pokonania jest ponad 600 m w pionie.
Schody są wysokie i dają w kość kolanom. Kijki robią robotę i warto je ze sobą mieć. Ja po tym dniu musiałam obandażować swoje kolano na sztywno, bo naciągnęłam sobie więzadło i martwiłam się, jak to będzie wyglądało w kolejnych dniach. /Na szczęście u mnie wszystko się goi jak na psie ;)
Jeśli chodzi o deszcz to mieliśmy znowu sporo szczęścia, bo złapał nas w porze lunchu. Gdy tylko skończyliśmy, przestało padać.
Wyszło słońce, ale Everest wciąż nie chciał się odsłonić. Ale spokojnie, cierpliwości u mnie pod dostatkiem, będę zerkać do skutku.
Póki co, krajobrazy to mieszanka naszych polskich gór, tylko nieco wyższych.
![]() |
Nieśmiało zaczęły się objawiać 6-cio tysięczniki |
![]() |
Podwójne szczęście :) |
![]() |
Schody, schody, ale bez nich, po deszczu, byśmy się zakopali w błocie |
![]() |
Bilard na 3400. No przecież, że grają, a co mają robić? ;) Sam stół bilardowy został przetransportowany śmigłowcem aż z Katmandu |
![]() |
Namche Bazar 3440 m |
![]() |
Jedyne miejsce gdzie nie było potrzeby wyciągać śpiwora |
![]() |
Być tam i nie spróbować? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)