Translate

Dzień pierwszy - Three Towers trail

 Bladym świtem, (w środku nocy ;) ruszyliśmy z buta na busa. Tych z napisem "Torres del Paine" było wiele, trzeba było się orientować i szukać tego z dokładną godziną wyjazdu. Było lekkie zamieszanie i sporo ludzi z wielkimi plecakami, którzy nie bardzo wiedzieli gdzie mają iść. Gdy już udało się wylosować dobrego busa, korzystając z wolnej chwili, zapadłam w nim, w drzemeczkę.

 


A już na miejscu, czekały nas formalności i kolejki, ale w sumie i tak poszło sprawnie.

Chętnych do samego parku  jest wielu, ale tylko kilka procent z nich, wybiera się na pełny trekk wokół masywu. Większość tych ludzi startuje na jednodniowy wypad pod 3 wieże, które z całą pewnością warto zobaczyć, bo to taka wizytówka chilijskiej Patagonii.

Czekamy na busa, który zawiezie nas do punktu startowego. I może to tak strasznie wygląda, ale tamtejsi Rangersi panują nad sytuacją i wszystko idzie sprawnie.

No i wystartowaliśmy z kopyta, ale niestety nie wierzchem ;) 

Nasza dzisiejsza trasa nie wchodzi w część tej długiej wokół masywu "Torres del Paine." Ta jest dodatkowa i absolutnie nie warto jej pomijać. Da w kość ale widoki totalnie zrekompensują wszelkie bóle. Zostawiliśmy graty na campingu Central skąd następnego dnia startujemy już w drogę wokół masywu. Zatem teraz na lekko ruszyliśmy zobaczyć wisienkę na torcie jaką jest trekk pod 3 wieże :)

Na początku przyjemnie góra dół, no i w człowieku tyle siły, bo się dziś nie zdążył jeszcze zmęczyć. Ochoczo przebierałam nogami, a kilometry leciały jak głupie. 



W pewnym momencie zrobiło się widokowo jak w Himalajach i trasa była jakby nepalska płaska (czyli taka góra dół, nawet na zejściu). I wiało całkiem całkiem. 

Tu się szło, a nawet przyjemnie leciało, mrugałam przy tym intensywnie oczami jak bym chciała nagrać wszystkie napotkane obrazy, a to był tylko piach, skutecznie omijający szkła UV.

Do tego miejsca można powiedzieć, że droga była łatwa i przyjemna ;)


A potem to już były schody ;) tj. ostro pod górę i zator, bo droga w obu kierunkach i chętnych na widoki sporo. Żar z nieba podkręcał atmosferę.

W oddali z prawej jakby na zachętę wynurzyły się 3 wieże.

I dalej ostro w górę..

Nawierzchnia coraz bardziej nie współpracuje. 



Wspaniała turkusowa woda i nieziemskie widoki wynagradzają trudy aż na zaś, bo wiem że musze dokładnie tę samą droga wrócić do namiotu. Trasa pod 3 wieże to wg informacji z przewodnika jedna z najtrudniejszych w parku bo dość wymagająca fizycznie, na ok 12-14 godzin marszu. Ja ją przeszłam w około 9 godzin, uwzględniając w tym dłuższe przerwy na popas i widoki. Wyszło mi 22 km i ponad 4,30 samego wznoszenia. 1416 pod górę i tyle samo w dół, wszak powrót jest lustrzanym odbiciem.

Gigantyczne granitowe igły sięgają na ponad 2800 m i mamią swym urokiem. Ciężko było się oderwać, nie przeszkadzał mi już w ogóle wiatr, a ten jakby wściekły, że nie ma co przewalić, przesuwał kamienie, sypał piachem w oczy, wrzeszczał w uszy jak opętany.

                                         


Te chmury w oddali miały w zanadrzu hektolitry wody i zaserwowały mi ponad godzinny prysznic. Złapały mnie już na ostatnich kilometrach i przemoczyły do gaci. I takie chwile się pamięta :D



Tu już w zaciszu namiotu, po deszczu, w ciepłym zestawie do spania, opatulona w psimworku, kontempluje ten piękny obraz. 

Nie za długo daje radę się wgapiać, bo doznania węchowe robią się nazbyt intensywne :D



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)