Tego dnia do zrobienia było ok 19 km, co finalnie zajęło mi ok 5.30.
Droga była dość zróżnicowana, ale też świetnie oznaczona, więc trzeba by było się bardzo natrudzić, żeby zgubić szlak.
Pogoda była w sam raz na wędrówkę, momentami ostrzej zawiewało i to w sumie nie było takie złe, bo z mniejszym wiatrem komary sobie radziły.
Jest woda, więc są też i komary. W dodatku nie dość, że silne to jeszcze sprytne nie lada. Kąsały najbardziej kiedy pokonywałam strome zejścia. Używając wszystkich kończyn nie miałam jak ich odgonić i obżerały mnie wokół okularów.. bandyci.
Żaden komar nie ucierpiał, ta walka była zdecydowanie nierówna :D
Patagonia zdecydowanie kojarzyć mi się będzie z szybko przesuwającymi się chmurami, taki nieustający time-lapse nad głową. Chmury przelatujące nad szczytami górskimi same potrafią tworzyć dynamiczne pejzaże.
Akurat na tym zdjęciu widoczność jest niezła, ale bywa i tak, że jeziora otacza mgła, co w parze z chmurami tworzy mistyczny i pełen zadumy nastrój.
Przez tą zmienność pogodową, Patagonia oferuje niekończące się, fotograficzne możliwości pochwycenia tych dramatycznych scen pogodowych.
Gdzieś tam w oddali nieśmiało wychyla się już lodowiec Dicksona. Jest on jednym z mniejszych w regionie Patagonii. Jego powierzchnia i rozmiar to jakieś kilka kilometrów kwadratowych. Trudno podać stałe wartości dla lodowca, gdyż podlegają one zmianom w czasie. Zmiany te są wynikiem procesów topnienia, przemieszczania się lodu i akumulacji śniegu.
Co jakiś czas mijam słupki z moją dokładną lokalizacją :) |
Te schodki są dla ludzi, kopytne gardzą takim przejściem, ale wydaje mi się, że taki koń to by przeskoczył to ogrodzenie, ale może się mylę ;) |
Selfie z dróżką w tle ;) |
Widoczna na zdjęciu strzałka, nie jest odosobnionym znakiem nawigacyjnym, tak jak już wspominałam, zgubić się jest trudno. |
W rzeczywistości było tam bardziej kolorowo. |
Jezioro Dickson - czasem można tu spotkać pływający pak lodowy, po cieleniu lodowca o tym samym imieniu. |
Dickson, znajduje się na wysokości 250 m n.p.m. co czyni go świetnym regeneracyjnie miejscem, a fakt, że ulokowany jest nad brzegiem jeziora czyni go niezwykle widokowym. Trafia tu tylko 5 % amatorów Patagonii, gdyż nie leży on na trasie W Circuit, która jest znacznie krótsza i przez to bardziej popularna.
Przez sporą wilgotność odczuwam, że jest tu już kilka stopni chłodniej.
Po dotarciu do campu, standardowo, zjadam liofila, wypijam herbatkę, albo dwie, potem rozgaszczam się z namiotem, wyciągam śpiwór, żeby wyszedł z kompresji, szykuję odzież nocną i idę zmyć z siebie ślady wędrówki. Potem pranie, mycie zębów i czas wolny do zmierzchu na rozmowy przy kolejnej herbatce i może na kolejnego liofila.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)