
I już siedzę w znajomym autobusie i znajomą drogą wracamy do El Calafate, które mijaliśmy w drodze do El Chalten.
Oglądam znajome widoki. od ostatniego widzenia niewiele się zmieniło. Dalej cudne stepy, prawie wolne od ingerencji ludzkiej. Wypatruje wikuni.
 |
Poszła..Zwróciliście uwagę na szybę, tu nikt się byle pęknięciem nie przejmuje ;) |
Oto kilka ciekawych faktów o wikuni:
- Wikunie andyjskie to jedne z najstarszych ssaków na Ziemi, żyły już 10 milionów lat temu.
- Ich wełna jest jednym z najcenniejszych surowców włókienniczych na świecie. W dawnych czasach, jedynie królewska rodzina miała prawo nosić ubranie z wełny wikuni.
- Wikunie mają niesamowite pionowe oczy, umożliwiające im lepsze widzenie w warunkach oślepiającego słońca i nie straszne im trudne warunki klimatyczne.
- Mają też silne nogi, kopyta szerokie i płaskie żeby mogły brykać jak kózki, po skałach.
- Ich mleko jest bogate w białko i stosowane jako środek przeciwko chorobom układu oddechowego i trawienia.
- Są stadne i żyją rodzinnie. Na jednego samca przypada kilka samic, co w połączeniu z gromadką potomstwa stanowi już zacną grupę.
 |
A to już jedno z wielu jezior, na które nie mogłam się napatrzeć |
Swój turkusowy urok, patagońskie jeziora zawdzieczają m.in glonom oraz drobnym cząsteczkom lodu i skał, które to rozpraszają światło słoneczne. Wiele z tych jezior jest pochodzenia lodowcowego, co oznacza, że woda dodatkowo jest bardzo czysta, przejrzysta i potęguje to wrażenie turkusu. Prawda, że to piękne :)
 |
Jak na takie pustkowia, drogi mają w świetnym stanie. |
 |
A to już typowa sypialnia, w typowej argentyjskiej chacie :) |
 |
Tej chacie. |
 |
Podobnie jak w El Chalten, w El Calafate nie brakuje malarstwa naściennego, związanego z lokalną kulturą. Główne motywy to lodowce, trekking, zwierzęta Patagonni, czy nawet postaci historyczne, takie jak Jose de San Martin(generał, który odegrał kluczową rolę w walce o niepodległość Argentyny) i Eva Peron(m.in walczyła o prawa dla kobiet oraz lepszy byt dla biednych. Niestety za szybko odeszła, bo zaledwie w wieku 33 lat).
|

Dekorowanie ścian muralami ma swoje początki w latach 90-tych XX wieku, powstawały jako jeden ze sposobów wzmocnienia poczucia tożsamości lokalnej społeczności, jak również jako promocja kultury i dziedzictwa Patagonii.

Obecnie wiele z murali to dzieła sztuki, wykonane są nie tylko przez lokalnych malarzy ale i artystów z róznych krajów. Dzięki nim to miasto stało się dość popularnym i lubianym miejscem, przyciągającym nie tylko miłośników natury ale i fanów sztuki.
 |
Gdy reszta mięsożerców zajada się stekiem argentyńskim, ja uzupełniam białko klasycznym grilowanym kurczakiem, który mnie pokonał i jadłam go jeszcze kolejnego dnia. |
 |
Dość częsty widok na ulicach El Calafate.
|
Zastanawiałam się co z wegetarianami w Argentynie, ale podpowiadam, że nie muszą się martwić, bo w ostatnich latach weganizm i wegetarianizm zyskały na sile i wiele restauracji rozbudowało juz swoje menu. Ponadto wiele lokalnych warzywniaków oferuje świeże warzywa i owoce, co czyni to miasto przyjaznym dla osób z różnymi preferencjami żywieniowymi.
 |
W El Calafate, na ulicach mozna zauważyć sporo aut, pochodzących z lat 60 i 70-tych, ubiegłego wieku. Z okresu, w którym Argentyna przechodziła szybki rozwój gospodarczy i kupowanie luksusowych aut było popularne. Pochodziły one głównie ze Stanów. Dziś są atrakcją turystyczną lub/i biorą udział w wydarzeniach charytatywnych,
|
Murale i klasyczne auta sprawiają, że miasto El Calafate, może chwilę dłużej zagościć w pamięci. Gdyż samo w sobie jest podobne do innych turystycznych miast i nie ma tu już tego wspinaczkowego klimatu jaki czuć było w El Chalten. Oczywiscie to moje skromne zdanie i warto wyrobić sobie swoje.  |
Selfiak na tle lodowca Perito Moreno. Oczywiście w sprzyjających, patagońskich warunkach pogodowych;) |
 |
Jeszcze się udało na tęczę załapać, których to akurat w Patagonii nie brakuje, bo skoro aura sprzyja :) |
Lodowiec Moreno, jeden z największych lodowców patagońskich i jeden z najbardziej spektakularnych na świecie! A co w nim jest takiego wspaniałego? A no to, że on się nie kurczy, a rozszerza, przesuwając po jeziorze swoje dumne, stabilne czoło.
Wciąż ma tę samą grubość co kilkadziesiat lat temu i straszny wandal z niego, bo co około cztery lata, blokuje połączenie pomiędzy dwoma jeziorami, powodując nagromadzenie wody, aż po przepełnienie tamy i zalanie okolicznych terenów.
Mimo to stanowi ważne miejsce dla ekosystemu i różnorodności biologicznej. Można tu spotkać pumy, guanako, kondory, a nawet lamparty morskie.
Perito Moreno może i czasem łobuzuje, ale w gruncie rzeczy jest pożyteczny, będąc wspaniałym źródłem (najczystszej na świecie) wody pitnej dla okolicznych mieszkańców. W postaci lodowej sprzedawany jest w całym kraju.
W języku pierwotnych mieszkańców regionu (Tehuelche), nazwa lodowca brzmi "Chaltel" czyli "lodowaty". Dla nich lodowiec był miejscem kultu.
 |
Na miejscu można wypożyczyć raki. Są dość oldschoolowe i bardzo cięzkie. (Podobno dlatego, że ten model pasuje do każdego, nawet najbardziej nieprzystosowanego obuwia turysty. Tak więc tatrzańscy klapkowicze też daliby radę :D). |
Druga wersja historii z tymi rakami jest taka, że te stare podobno są bardziej ekologiczne niż te nowe z tworzywa sztucznego i nie zostawiają tyle śladów na lodzie, a ponadto mają lepszą przyczepność. Szczerze, to nie bardzo to do mnie przemawia, szczególnie, że tamtejsi przewodnicy nie chodzili w tych starych rakach tylko mieli z prawdziwego zdarzenia automatyczne, z dodatkowymi zębami z przodu.
 |
Chodzenie po lodowcu przypomina nieco chodzenie po zamarzniętym stawie, w jednym i drugim przypadku czuć życie pod nogami. Trochę to dziwne w przypadku lodowca, bo w tej wodzie życia brak, a to co wydaje się nam życiem, to hektolitry wody, które przemieszczają się kanalikami, formując nowe kształty. |
W 2019 w Argentynie, utworzono nowy park narodowy - Glaciares Rio Santa Cruz, którego zadaniem jest chronienie obszaru, w którym lodowiec Moreno łączy się z rzeką Rio Santa Cruz i wpada do Oceanu Atlantyckiego.
Powierzchnia lodowca wynosi około 250 km kwadratowych, a w swoim najgrubszym miejscu ma on 1700 metrów. Widziałam już trochę lodowców, ale ten, widziany z góry, zrobił na mnie największe wrażenie, Poniższe zdjęcie tego nie oddaje, to trzeba zobaczyć na żywo. Lodowiec jest przeogromny, a jego jęzory lodowe sięgają aż do nieba.
Godzina drogi i jakieś 80 km, to odległość jaką dzieli El Calafate od tego cudu natury.
 |
Po emocjonującym dniu czas napełnić brzuszek. Uwiebiam to, że do wszystkiego te sadzone dają :)
|
 |
A tu już Ibis, pasący się jak kura, w samym środku miasta :) |
Trochę poczytałam o tych ptakach, podobno najczęściej występują na terenach bagiennych lub rolniczych, a to drugie już tłumaczy skąd u tego powyższygo takie zachowanie kuropodobne. W El Calafate panuje suchy klimat i w związku z tym występuje jedynie kilka rodzajów ibisów (desperatów). I tu przypomina mi się piaseczyńska kaczka. Taka co to w Piasecznie pod Warszawą, na stacji pkp, żyła w przytorowej kałuży, sępiąc buły od mieszkańców (akurat przy stacji była piekarnia). Totalnie nie rozumiałam tej desperacji, wszak mogła sępić buły w parku miejskim, no i buły nie są zalecane w jej diecie, ale to już inna bajka.
 |
Tu pozuje z panem Francisco Moreno, który to podarował lodowcowi swe nazwisko. Był on naukowcem i poświęcił całe życie na badanie Patagonii oraz promowanie środowiska naturalnego. |
 |
Park ten został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1981 r. |
I tak żegnam argentyńską Patagonię, czas zobaczyć co słychać po chilijskiej stronie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)