Translate

Grenlandia cz.6. O tym jak utknęliśmy w lodzie i jak "Join Us", stał się lodołamaczem

 Tej nocy psia wachta zaczęła się dość spokojnie. Płynęliśmy wzdłuż fiordu. Było dość pusto, jedynie kilka growlerów leniwie płyneło w naszą stronę. Jeszcze nic nie wskazywało na to, że około 4 rano ugrzęźniemy.



Stopniowo przybywało lodu. Z Polski, docierały do nas zdjęcia satelitarne z obecną sytuacją na wschodzie Grenlandii. Jednak na Arktyce, sytuacja jest na tyle dynamiczna, że zmienia się praktycznie z godziny na godzinę.


Wschodnia część Grenlandii, jest skuta lodem przez około 10 miesięcy w roku, na co w dużej mierze mają wpływ prądy morskie. Pokrywa lodowa sięga 100 mil morskich od wybrzeża. Zdaniem badaczy, lód w Arktyce jest cieńszy i jest go coraz mniej, ale to powoduje, że swobodniej spływa z prądem na południe i przez to dostępność żeglugi w fiordach jest tu praktycznie niemożliwa. 
Dzięki temu turystyka praktycznie nie istnieje, a brak hoteli, restauracji i dość niewielka populacja sprawiają, że miejsce to nie zostało jeszcze zniszczone przez ludzi.

Bardziej dociekliwych odsyłam na stronę https://www.cam.ac.uk/stories/greenlandicesheet należącą do uniwersytetu Cambridge, na której to znalazłam m.in film z drona, ilustrujący pokrywę lodową Grenlandii. Na skutek pękania, staje się ona coraz bardziej niestabilna.






Dopłynęliśmy do miejsca gdzie narodził się dylemat czy wracać 50 mil, do innej odnogi, czy próbować się przebijać dalej. 

Zaryzykowaliśmy. 
Czy wybraliśmy dobrą opcję miało się niedługo okazać. Mieliśmy tylko nadzieję, że silnik to wytrzyma.

Oczywiście, nie było mowy o położeniu się spać po wachcie, za dużo się działo. 

Taki niby wschód, bo praktycznie dzień nieustająco trwa

A widoki zwalają z nóg


Przymarzaliśmy w trybie błyskawicznym

W użyciu był nawet trap

Kapitan wraz z oficerami, obmyślają strategię na odwrót


Silnik zadymił, zakaszlał ale dał radę! :)


Zostawiamy za sobą zmrożony odcinek fiordu. Tym razem nas nie wpuścił. Jesteśmy zmuszeni zmodyfikować trasę i mamy jakieś dwa dni w plecy. Teoretycznie dwa, bo jest szansa, że gdzieś po drodze otworzy się przed nami jakiś skrót, tak jak ten się zamknął.

Symetria idealna

Z tych bardziej przyziemnych rzeczy, skończyła nam się woda pitna ;) 
Historia lubi się powtarzać, na Spitsbergenie piliśmy grzane piwo do śniadania. Tu zapasy piwa zostały już mocno nadszarpnięte, częściowo za sprawą niedźwiedzia, a częściowo komarów, /po niedźwiedziu trzeba było odreagować, a komary nie lubią alkoholu we krwi, co jest bujdą, jedynie przestaje się odczuwać ukąszenia, szczególnie, że na tym odludziu komary nie mogą być wybredne/ więc daleko byśmy na tym nie zalecieli. Na szczęście, wokół nie brakowało wody pitnej, tylko trzeba było zmienić jej stan skupienia :)


Rarytasik, podobno w internetach sprzedają butelkę 750 ml takiej wody za nawet 400 zł. 
Szaleństwo, ale skoro jest popyt. 

Woda z lodowca wolna jest od zanieczyszczeń ale też i minerałów. Jej smak porównywany jest do płatków śniegu. 

Aż tak wysublimowanego smaku nie posiadam. Woda jak woda, drogocenna bo utrzymuje przy życiu, dobra, bo orzeźwia i nawadnia. Poza tym z wodą z lodowca jest jak z winem z Włoch, tam na miejscu smakuje nawet te najzwyklejsze z kartonu. To samo przywiezione do domu jest jakieś takie inne. Brakuje całej tej otoczki, klimatu, zapachu, takie wino wyjęte z kontekstu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)