Translate

Kierunek fiord i jak najbliżej lodowca, najlepsza psia wachta w życiu, przymarzanie na lagunie

 Płyniemy dalej w stronę jak najdalszej północy, póki co prognozy były pozytywne.

W oczekiwaniu na kotleta, /bo w końcu na jachcie czas liczony jest od posiłku do posiłku i od wachty do wachty/, korzystam z talentu naszej nadwornej stylistki i daję sobie zrobić porządek na głowie. 
Na morzu kurzu nie ma, więc idzie przeżyć na mokrych chusteczkach i suchym szamponie, ale by nie straszyć zwierzyny i móc się po powrocie rozczesać dobrze jest zrobić sobie warkocza, lub dwa ;)

Stylistka Agatka ujarzmiła mój arktyczny nieład

Zielone na sznurku to nasza zewnętrzna chłodziarka


Na początku nie dowierzałam, że płyniemy po Arktyce, bo zupełnie nie przypominała tej ze zdjęć. No bo gdzie te przeogromne lodowce, gdzie kry, gdzie śnieg, a wreszcie gdzie są misie! 



W planie na najbliższy dzień może dwa, mieliśmy eksploracje pewnego fiordu, co wiązało się z tym, że wpływamy w  niego i ślepym torem podpływamy jak najbliżej. Oczywiście nie bliżej niż 200 m, tak żeby nie sięgnęło nas tsunami, spowodowane odłamaniem się lodowca.

Problem z obliczeniem tej odległości polega na tym, że na Arktyce jest bardzo przejrzyste powietrze i była to dla mnie zupełnie nowa definicja przejrzystości, do tego stopnia, że zupełnie nie byłam w stanie powiedzieć ile jeszcze mamy bezpiecznych metrów do lodowca, skały, czy jakiejkolwiek innej przeszkody. Na szczęście były narzędzia nawigacyjne i one nie oszukiwały. Niesamowite uczucie gdy widać wszystko jak na dłoni.





Psie wachty zazwyczaj nie bywają moimi ulubionymi, ale ta wpisała się do historii i muszę przyznać, że była to najpiękniejsza psia jaką dane mi było odbyć. Nie zamieniałabym jej za żadną kapitańską czy też najlepszą świtówkę. To co widziałam i słyszałam to był czysty poemat, kwintesencja całego wyjazdu. Stałam jak wryta, a Kapitan tylko się uśmiechał i mówił: "chciałaś lodu no to masz". No to mam, lód przed nami, za nami, pod nami, a na niebie kolory północy, zmieniające się z minuty na minutę, istna paleta barw. A to wszystko na wachcie 12-4, na której spędziłam 2 godziny za sterem i 2 z aparatem, robiąc milion zdjęć aby móc podzielić się teraz z Wami :) 

I nic to, że zimno skoro takie widoki. Do szczęścia tylko miśka brakowało. Na pocieszenie wypatrzyliśmy tłuściutką foczkę na pace lodowej, jednak nie dała się sfotografować bo szybko niezdarnie zsunęła się do wody.




Plan mieliśmy zacny zjeść śniadanie w otoczeniu lodowca, w tych pięknych okolicznościach przyrody.. Próbowaliśmy przycupnąć na chwilę, w zaciszy laguny, ale nie dane nam było tyle szczęścia na raz. Powoli zaczynaliśmy wrastać w wodę. Lodowiec tak intensywnie się cielił, że każdy kwadrans dłużej mógłby kosztować nas dużo dłuższy albo nawet wieczny pobyt. W towarzystwie dźwięków burzy, a czasem wystrzałów fajerwerków, obraliśmy azymut na sąsiedni fiord. Odwrót był trudniejszy, próbowałam wracać po kilwaterze, który naznaczył Join Us, jednak ślad zdążył się  już zamknąć i dźwięk rozcinanej wody był teraz bardziej intensywny. Zminimalizowaliśmy obroty do minimum i rozpoczęliśmy slalom pomiędzy pakami lodu. Aż szkoda zdawać wachtę, ale czas najwyższy aby wejść do zimowego śpiwora i przywrócić odpowiednią ciepłotę ciału.







Gdy się ponownie przebudziłam, tak w okolicach pory obiadowej, własnie dopływaliśmy do kolejnego lodowca. Czas przejąć wachtę. Na dziobie trwała sesja z lodowcem w tle, który ze względu na dużą ilość światła, mienił się na niebiesko. Kolejny, obok, miał już odcień różowawy.

Nie ma to jak rozgrzewająca malinowa :)




Zdejmowanie alg, po krótkim kotwicowaniu

Lodowiec z bliska ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)