Translate

Kilimandżaro, dzień drugi, w kierunku campu 2 - Shira Cave 3750 m

 Tej nocy nie zmrużyłam oka. Wyszłam z namiotu przed pobudką gdyż zaciekawiły mnie odgłosy dochodzące z zewnątrz.


Towarzyszyły nam od drugiego dnia już do samego końca, niczym sępy czekające na padlinę. Głośne i wszędobylskie.

Trawę pokrywał szron, w nocy temperatura spadła do -7. Czułam się trochę niewyraźnie, ale myślę, że miało to związek z kolejną nieprzespaną nocą bardziej niż z wysokością.

Zaraz po śniadaniu i obowiązkowym badaniu, spakowaliśmy suchy prowiant, po 4 litry wody i byliśmy gotowi na kolejny etap wędrówki. Słońce powoli budziło się do życia, robiło się coraz cieplej i cieplej, zapowiadał się cudowny dzień ;)

Pierwsi ruszyli nasi wspaniali tragarze, zawsze z przodu aby na czas przygotować dla nas obiad i spanie.

Warto co jakiś czas sprawdzić swoją równowagę ;)

Droga tego dnia była taka jak lubię czyli skalista, wymagająca większego zaangażowania całego ciała, tj. pracy zarówno nóg jak  i rąk. Droga pięła się ostro pod górę, ale w końcu jakoś trzeba wyrobić tę 100 kilometrową trasę Machame (60 km w górę i 40 km w dół).

Weszliśmy w strefę chmur i ten widok towarzyszył nam przez kolejnych 5 dni, aczkolwiek każdego dnia o innej porze był to zupełnie inny widok, ale na tyle hipnotyzujący, że miało się ochotę wskoczyć w te chmury i pływać w nich jak w morzu. Coś niesamowitego i z niczym dotąd przeze mnie widzianym nieporównywalnego. 

To w tle to nie Kilimandżaro, ale ten widok towarzyszył nam częściej, pomimo, że  sporo mniejsza i mało znana, to dobrze wiedziała jak przyciągnąć uwagę. 


 
Tak, zdecydowanie jestem w swoim żywiole.




To co widać na horyzoncie to cel naszej podróży.












Z pełną premedytacją wybrałam Whisky Route, jest to trasa dłuższa i trudniejsza od popularnej Coca Coli, ale też o wiele bardziej malownicza.



















Shira 3750, widoczny znaczny obrzęk na twarzy, ale nic to, pełna szczęśliwość.

Na tej wysokości odczuwałam już niewielkie objawy związane z wysokością. Trochę mnie mdliło ale pomogły na to cukierki imbirowe. Gdy nie ma imbirowych dobrze mieć jakiekolwiek cukierki, to pobudza produkcję śliny oraz daje zastrzyk cukru. Ważne też aby na tej wysokości co 20 minut napić się wody, a co godzinę coś zjeść, pomimo, że nie jesteśmy głodni ani spragnieni. 

Odrobina intymności w campie.  Zabawne było to, że im byliśmy wyżej tym otwór w toalecie był coraz mniejszy ;)

Ten camp podobał mi się najbardziej.

Idealne zaciszne miejsce na kontemplacje..;)



Wierne ptactwo, tam gdzie my tam i oni/one.





Hotel *****







Słoneczko tak cudownie grzało i ten widok z okna. Dla takich chwil warto żyć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)