Tego dnia każdy z nas był zmęczony. Szliśmy, noga za nogą, patrząc na buty osoby przed nami. Było ciężko. Oddychało się trudno, a w powietrzu czuć było niepewność i obawy co do tego jak będzie wyglądał atak szczytowy gdy teraz już mamy trudności?
Więc tak, dzień piąty = dzień sądny..
Przez te kilka dni wędrówki, spotykaliśmy po drodze zarówno ludzi zawracających z trasy jak i grupy, którym Tanzańska ekipa śpiewała Kilimandżaro song /czyli piosenkę dla tych, którym udało się zdobyć szczyt/.
Martwiłam się, czy aby mój organizm podoła. Fizycznie byłam przygotowana dość dobrze. Przez ostatnie 6 miesięcy przygotowywałam swoje nogi, serce, plecy na duży wysiłek poprzez codzienną jazdę na rowerze, intensywne pływanie, jogę oraz ćwiczenia ogólnorozwojowe. Starałam się w każdej wolej chwili wyskoczyć w Tatry by np poćwiczyć zbieganie. Zwiększyłam dzienną ilość pokonywanych stopni. I nie był to jedynie zryw przed wysokogórski, bo od zawsze lubiłam sport. Tak czy inaczej jak pisałam wcześniej kondycja to nie wszystko i nie jest wyznacznikiem zdobycia szczytu. I gdy widzi się osoby które schodzą "pokonane" przez górę, gdyż nie udało im się z jakiegoś powodu osiągnąć szczytu, to działa źle na naszą psychikę. Niestety.
Usłyszałam na pewnej warszawskiej imprezie wysokogórskiej, że dużo ludzi podejmuje wyzwanie z Kili ale zdobyć szczyt udaje się tylko 20-30% próbującym.
Wielu ludzi, przyjeżdża wprost za biurka, bez jakiegokolwiek przygotowania, licząc że może ktoś ich wniesie.. i stąd te statystyki.
Za nami upragniony szczyt. |
Droga tego dna bardzo się dłużyła |
Woda, bez niej nie mogło by się udać |
Gdy dotarliśmy do bazy dostaliśmy obiad i po nim mieliśmy sporo czasu wolnego na odpoczynek. Część z nas zrezygnowała z wejścia aklimatyzacyjnego na poczet snu, bądź zwyczajnego resetu na słoneczku.
Na tej wysokości śpi się kiepsko albo nie śpi wcale, /mam tu na myśli takich żółtodziobów wysokogórskich mojego pokroju/ wiec leżałam i starałam się nie myśleć o tym co czeka mnie w nocy.
Starania nie były zbyt owocne, bo na około każdy rozmawiał tylko o tym i ciężko się było wyłączyć.
Przyszła pora kolacji i ostatniej ankiety medycznej wraz z badaniem tętna i tlenu. Zdaliśmy śpiewająco. Każdy z nas otrzymał 10+. Najedzeni i w dobrych nastrojach ruszyliśmy do swoich namiotów.
Atak szczytowy zaplanowany został na 23.30 czasu Tanzańskiego.
Najmniej urodziwy ze wszystkich campów, może dlatego że ostatni.. |
Domek, a w nim zeszyt, w który należało się wpisać ten ostatni raz..podczas tej wyprawy |
Ostatni check point bazowy |
Latryny z pięknym widokiem na jeden z trzech szczytów Kili - Mawenzi. Niestety widok tylko dla tych co sikają na stojąco ;) |
Ostatni camp był dość ciasny i niezbyt przyjemnie pachniał ale w sumie to i dobrze, bo te przyziemne sprawy odciągały głowę od myślenia o zbliżającej się nocy |
Kontemplacja, obmyślanie planu ataku :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)