Translate

Kilimandżaro, dzień siódmy, powrót do cywilizacji

Zaraz po śniadaniu przywitano nas częścią artystyczną. 

Potem, już tylko droga w dół, przez tropikalny las, pełen "niebieskich" małpek. 


A na dole czekało przepyszne piwo Kilimandżaro i pamiątkowy certyfikat. 
Za niewielką opłatą, można było dać Paniom lokaleskom buty, do obmycia z wulkanicznego pyłu. 

Dolny Gate i nasze zakurzone fatałaszki już spakowane, gotowe do dalszej drogi

Odwieziono nas do hotelu w Moshi, a tam luksusy, no bo łózko wygodne i woda ciepła i w końcu możliwość umycia się inaczej niż mokrą chusteczką. Każdy z nas z przyjemnością skorzystał z tej dogodności. Pachnący, przebrani wybyliśmy na miasto na kolację zwycięzców :)

Ale Kili wciąż jakby obecne

Safari, Serengeti i Kilimandżaro - najlepsze Tanzańskie piwka

Cola fit bo w smukłej butelce ;)

Najgorszy hamburger w życiu - w środku zamiast kotleta udko z kością ;)

Błędem było pójście do dobrze wyglądającej knajpki dla Europejczyków. Skusiła nas jazzowa muzyczka w środku. Jedzenie było okropne, ale przez moment mieliśmy spokój bo nikt nas nie zaczepiał i nie wzbudzaliśmy takiej sensacji swoim kolorem skóry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)