Translate

Nie ma wody pitnej, awaria silnika, kierunek Longyerbyen

 Właśnie wchodziliśmy w kolejny dzień - 13 września, gdy dzwonkami nawoływano nas na  psią wachtę. Rzucało nami równo po koi, zajęło mi chwilę zanim wyczołgałam się ze śpiwora i drugą zanim udało mi się wskoczyć w pełny sztormiak i buty. Chwilę jeszcze powalczyłam z szelkami bezpieczeństwa. Oszacowałam na laptopie gdzie jesteśmy i dalej na pokład. Wpięłam się czym prędzej w stały element za sterem i przejęłam wachtę. Podskakiwaliśmy na falach w takt neptunowej nuty. Cyklicznie uderzała mnie fala raz z lewej burty raz od dziobu. Aby nie stracić rytmu zaczęłam śpiewać wszelkie znane mi szanty i nie tylko je. Darłam się, by przekrzyczeć wiatr, prowokowałam Boga mórz, a potem przepraszałam. Ścigałam się z okolicznymi ptakami, które robiły mnie w konia przelatując przed dziobem.

Było ciemno, białe noce odeszły na dobre. Widoczność była słaba, mocno wytężałam wzrok by utrzymać azymut.

Wreszcie zmarznięta po 2 godzinach walki zdałam ster zmienniczce i zasiadłam przy stole kapitańskim aby śledzić na ekranie mielizny. 
Powoli odzyskiwałam czucie w kończynach, wiatr zelżał, dniało.
Postawiliśmy grota, a ja już wtedy marzyłam tylko o śpiworze, ciepłym śpiworze..

Obudziłam się w porze obiadowej, wiatr znowu się wzmagał, płyniemy szybko ale straciłam rachubę ile czasu i dokąd? Sprawdzam ślad na GPS, robię zapiski w osobistym dzienniku, dzięki czemu jestem w stanie godzinowo pozlepiać fakty.

Wybraliśmy jedną z trudniejszych pór na Spitsbergenie. Za tydzień, góra dwa, wszystko wokół będzie skute lodem. Obecnie lód zajmuje południową stronę i nie dopłyniemy już do naszej całorocznej stacji na Horsundzie, zrobi to już tylko lodołamacz. Z dnia na dzień jest coraz zimniej, czego skutkiem ubocznym jest ciągle burczenie w brzuchu ;)

Tymczasem kolejny maskonur przeleciał nad naszym jachtem. Wyleciałam na pokład znów za późno.. Tak bardzo chciałam się mu przyjrzeć z bliska. 

Kończyła się woda pitna, /zawsze można uzyskać słodką wodę z lodu, jest to dosyć długi proces i mało wydajny ale jest to zawsze jakaś opcja awaryjna/, a że nieszczęścia chadzają parami to ok. 16 zaczęliśmy mieć problemy z silnikiem, zaczął dymić. W celu ochłodzenia  go, zużyliśmy prawie całą, naszą pitną wodę.  

Zamiast topić lodowce wyciągnęliśmy nasze żelazne zapasy piwa i to ono ocaliło nas od odwodnienia ;)

Silnik niedomagał więc byliśmy całkowicie zdani na wiatr i pełni nadziei, że ten zawieje nam pomocnie i nie będziemy musieli się halsować jak opętani.

Lecieliśmy na grocie i na ochłodzonym kolejny raz silniku. Na wachcie 20-24.00 było dość wietrzenie i falowało. Słońce od jakiegoś czasu zachodziło by o 22 zupełnie zgasnąć. Potem już tylko połówka księżyca oświetlała nam drogę.
W oddali widziałam już pierwszą latarnię, znaczy byliśmy niedaleko portu..

Na kolacje kabanos, wafle ryżowe i piwo. Czas spać, kolejna wachta o 8, trzeba się zregenerować bo nie wiadomo co dalej z silnikiem.

Rozpiska na wachty

I tym razem wyszliśmy z kłopotów obronną ręką. Z silnikiem nie było aż tak, źle bo jak się "opił" i odpoczął to można go było przez jakiś czas użytkować, dzięki temu byliśmy w stanie ustawić się odpowiednio do wiatru i jak najwydajniej go wykorzystać. Również manewry portowe zostały zakończone sukcesem, choć mieliśmy momenty zwątpienia, bo silnik co rusz nas szantażował. 

Port macierzysty w Longyearbyen 

Czuć było zimę. Powietrze było coraz bardziej mroźne, a widoczne w oddali szczyty ośnieżone.
Mieszkańcy tej części świata mają o pogodzie takie zdanie:
"Uważasz, ze pogoda jest kiepska, poczekaj kilka minut, będzie gorsza";)

Na Spitsbergenie jedyne co jest pewne w sprawie pogody to to, że się zmieni :)

Norweskie korony, na tamtą chwilę to było około 100 zł


W prawym górnym roku, urocze ptaszysko :)

W tle wspaniała fregata wojenna, należąca do Norwegów

Zblokowała nas wspaniała fregata rakietowa, na którą później próbowałyśmy się wkręcić na zwiedzanie, ale grzecznie nam odmówiono.
Ich cumy blokowały nasze ewentualne wyjście, na szczęście dla nas wpadli na pomysł przełożenia cum i nie wyprosili nas z portu ;)

Mieliśmy dzień odpoczynku. Wpadliśmy uzupełnić zapasy wody i prowiantu, sprawdzić silnik, a że musieliśmy zapłacić i tak za całą dobę portową, to nigdzie się nie śpieszyliśmy. Planowaliśmy opuścić Longyerbyen najwcześniej dnia następnego po 16.00. W praktyce przeciągnęliśmy wypłynięcie do 19.00. Celem było opuszczone miasto Pyramiden, które było dość niedaleko, planowaliśmy tak dotrzeć około 2 nad ranem.

Sklep z pamiątkami dla majętnych turystów

Misie, który zadarły z człowiekiem kończą w ten sposób :(

Można dokładnie ocenić jakie ma się szanse z tym niewinnie wyglądającym drapieżnikiem


Miś niczym ku przestrodze swoim braciom

Pub-restauracja, w którym przeplatają się kultury norwesko-rosyjskie



Zdjęcie wisiało na stacji benzynowej, autentyczna sytuacja, nie wiem czy człowiek to przeżył

Bilet lotniczy to jedyna przepustka aby nabyć trunki w sklepie. Każda sztuka jest skrupulatnie odznaczana przez sprzedawcę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)