Translate

NZ - Wyspa Płd.: Abel Tasman, Marlborough, oraz Wyspa Płn.: Wellington

Ostatnie chwile na Wyspie Południowej były równie fascynujące co pierwsze. Wciąż zaskakiwała swą różnorodnością i nieprzewidywalnością. Pamiętacie jak wspominałam o tym, że w fiordzie w miejscu gdzie przez większość roku pada, nam nie padało, no to mieliśmy odwrotną sytuację w Parku Narodowym Abel Tasman, gdzie planowaliśmy popływać kajakami. Tu podobno słońce świeci praktycznie przez cały rok. Nam nie chciało zaświecić, jeszcze zanim dotarliśmy na miejsce startu trzęśliśmy się jak osiki, po tym jak nas przemoczyło.       

Split Apple Rock/Tokangawha czyli geologiczna formacja skalna z granitu kredowego. Szczeliny naturalnie występujące w granicie są jego najsłabym ogniwem, które przez działanie fal niespokojnego Morza Tasmana, uległy przepołowieniu, niczym jabłko.

Ale nic nie trwa wiecznie, w końcu i dla nas wyszło słońce, wtedy kiedy tego najbardziej potrzebowaliśmy.

Niezakładanie kurtki było sprawą zamierzoną i wiarą, w to że zrobi się ciepło, jeśli nie od słońca to przynajmniej od machania wiosłem.

Droga pełna skarbów


Pływanie kajakiem po morzu jest fajnym przeżyciem i od czasu jak trenowałam kajakarstwo w warszawskim WTW, nie czułam takiej radości z tego, jak na Morzu Tasmana. 

Porównując to do pływania po np. naszej Wiśle, która jest dość humorzasta, ale jednak ma zupełnie inną specyfikę niż morze, nie czuć na niej tej przestrzeni, a o nią się tu przede wszystkim rozchodzi. 

Niebiesko gdzie okiem sięgnąć, do tego ciekawe formacje skalne z wylegującymi się nań uchatkami, laguny, ptaki, wiatr i sól we włosach :)

Laguna po odpływie

Ostrygojad australijski
                                                          
Ostryogojady to zabawne nadmorskie pstaszory, które biegają w stadach wydając dźwięk piszczący lub gwiżdżący. Niesamowite, że są tak spasowane kolorystycznie, ta obwódka wokół oka dokładnie w kolorze dzióbka, taki chodzący styl i szyk.

Zmienimy teraz nieco temat i wypijemy zdrowie Wyspy Połuniowej, którą z żalem żegnamy.


Winnice w Nowej Zelandii są bardzo imponujące, dość stabilny klimat zapewnia dobre i obfite zbiory, dodatkowo, żeby mieć pewność, że będzie co zbierać, Nowozelandczycy mają w zwyczaju sadzić w okolicy winogron, róże. Róże są delikatne i jeśli coś je zaatakuje, to jest to informacja, że trzeba odpowiednio zabezpieczyć winogrona, przed danym szkodnikiem czy zarazą.

Gdy winogrona są już prawie dojrzałe, narzuca się na nie siatki ochronne, bo liczne ptactwo, mogłoby być szybsze, niż maszyny wytrząsające owoce. 

Ale szczerze, coby mi nie polali w tych okolicznościach przyrody, to by mi smakowało, w tym przypadku białe wino, za którym nie przepadam. 

Jeśli macie ochotę skosztować niezłego nowozelandzkiego wina, z winiarni z 40 letnią rodzinną tradycją, to Hunter's Wines, są dostępne w Polsce w Wejherowie.

                                               

Czas na przemieszczenie nas i auta przez Zatokę Cooka. 

Przed nami mniejsza z Wysp, Północna, zupełnie inna ale równie interesująca



Wellington od samego początku kojarzyło mi się tak jakoś z misiem Paddigtonem, z którym oczywiście nie ma nic wspólnego. Teraz po fakcie skojarzenia mam już nieco inne, ale dalej w klimacie artystyczno-filmowym.

 
Sygnalizacja świetlna w mieście nawiązuję do słynnego haka, tradycyjnego maoryskiego tańca rytualnego 


Port i nabrzeże są dość fotogeniczne i spójne, od razu wzbudziły moja sympatię.


Przechadzamy się wdłuż lini wody, poszukując polskiego akcentu, wiemy, że taki tu jest.


Na każdym kroku czuć kulturę maoryską, co bardzo do mnie przemawia.


Poniższa tablica pamiątkowa, wspomina polskie dzieci (głównie sieroty), które w latach 1944, zostały ewakuowane do NZ. Więcej na ten temat przeczytacie tutaj.


Muzeum Nowej Zelandii to 6 poziomów zabawy, połączonej z nauką. Tu dowiedziecię się m.in. o mieszkańcach, o tym skąd przyszli i kiedy, o trzesieniach ziemi i klimacie, o zawartości wód, mieszkańcach wód, o tradycjach Maorysów. 

Kiwi jak żywy, dla tych co pożałowali grosza na Centrum Ochrony ;)

Wystawy są interaktywne. Często możemy czegoś podotykać, czy powąchać. Naciskając guzik np. usłyszymy jaki dzwięk wydaje dany zwierz, albo jak pachnie wulkan. 

 

Tradycyjny maoryski katamaran 
                                   
Arahura Deed z 1860 r.
 
W muzeum tym , od jakiegoś czasu można obejrzeć wystawę "Gallipoli, the scale of our war", za którą stoi Weta Studio.

Te postacie są bardzo realistyczne, są sporo wieksze od ludzi i tylko przez to wiemy, że nie są żywe. Mimika twarzy, pot, na czole, mucha na palcu to istny majstersztyk w swojej klasie.


Rana na ciele, łzy, to zdumiewające, że można stworzyć coś takiego. Podziwiam jak dzieła sztuki, a w głowie misz masz, odgłosy wojny w tle sprawiają, że mózg czuje się trochę skołowany. Bardzo silne emocje towarzyszą tej wystawie, widzę po innych zwiedzających, że również są przejęci.


Normalnie cieszę się jak dziecko, na samo wspomnienie odwiedzin w Weta Workshop. I serio, to były takie emocje, że przemierzyłabym jeszcze raz cały świat, żeby tam wstąpić, ale wiecie ze mną nie wszystko jest ok :D


W pracowniach, w których byliśy w Wecie nie można robić zdjęć, wiąże się to z prawami autorskimi. A to co oni tam wyprawiają jest trudne do opisania. Ilość artystów, sprzętu, drukarek 3D. Tam w środku jest tyle rozpraszaczy, że nie nie wiadomo czy wodzić oczami za pracującą drukarką, czy skupić się na tym co osoba oprowadzająca mówi, czy może zaglądać artyście przez ramie. Ciężka sprawa :)

Spotkałam tam mojego ulubionego robota psa - Chappie, w oryginalnym rozmiarze. 
Można się było też zamachnąć mieczem z Władcy Pierścieni. Zobaczyć rekwizyty z "Hobbita", "Opowieści z Narni", "King Konga", "Avatara" czy "Dystryktu 11". 

Zobaczyć jak wygląda proces tworzenia postaci, przygotowywania masek, tak, żeby były drugą twarzą aktora. Sam proces wkładania brwi, włosek po włosku, czy mielibyście aż tyle cierpliwości?


Żeby przybliżyć Wam poziom tej abstrakcji, wyobrażcie sobie taką sytuację:
Przychodzi reżyser do studia efektów specjalnych i mówi, chciałbym zrobić film o takich dużych niebieskich ludkach, one mają swój język, kulturę, swój odrębny świat. Stwórzcie mi proszę takich ludzi, zacznijmy od rysunku. I powstaje 2000 prac (w przypadku Avatara), zanim reżyser powiedział: 
- "ok, mamy to". I tu dopiero zaczyna się proces właściwy, bo teraz trzeba to przenieść z papieru do "rzeczywistości". 

Chyba więcej pisać nie muszę.. Pelen szacun.



Widok na Wellington z trochę innej perspektywy.


Na koniec dzisiejszego posta smaczek, kolejna lokacja z LOTR. Na zdjęciu ławeczka, z której można tę lokację podziwać. Podpisana ławeczka, żeby nie było wątpliwości, że na pewno ta dziura gdzieś tu jest

A ile trzeba było się nałazić, żeby tę dziurę znaleźć, najpierw ostro w dół i szukanie, gdzie to jest i które (w końcu szukaliśmy dziury z drzewem :D ). A potem trzeba było jeszcze ostro pod górę wracać, śmiejąc się pod nosem, że człek głupi taki, lezie szukać dziury w ziemi, która do niczego nie podobna.

Zaznaczyłam Wam tę istotną dziurę w ziemi 

A chodziło o tę scenę ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)