Tongariro National Park, jest najstarszym parkiem narodowym Nowej Zelandii, oraz domem dla trzech aktywnych wulkanów:
Ruephu ('wybuchające jezioro'), który jest z nich najwyższy (2797 m n.p.m), a jego nazwa pochodzi od jeziora, które znajduje się w jego kraterze i stale paruje.
Tongariro (1978 m n.p.m.), składający się z przynajmniej dwunastu stożków erupcyjnych, pośród których znajduje się najmłodszy aktywny wulkan - Ngauruhoe (1967 m n.p.m).
Wchodząc na szlak "Alpine Crossing" w drodze na Tongariro, od razu zostajemy postawieni przed pytaniem, czy jesteśmy przygotowani na tę drogę? /Ostrzeżeń przed orkami, brak ;)

Z początku będzie łatwo, praktycznie po płaskim, przez wrzosowiska prosto w mgłę.

W wielu miejscach leżą drewniane pomosty, które chronią przed zadeptywaniem liczną rzadką roślinność (gdzieś tu nawet rośnie manuka ;)
Na tym etapie, miła pani zadaje pytanie, o to czy jesteśmy zmęczeni lub zmarznięci oraz o warunki pogodowe. //Upewnij się, że możesz iść dalej, bo do tej pory było łatwo;)To prawda, teraz będzie ostro w górę, a do końca trasy, jeszcze daleko.
Nie widziałam na naszych szlakach takich tablic informacyjnych, ale może są, tylko nie zwróciłam uwagi. Z drugiej strony, jeśli ich nie zauważyłam, a są, to też niedobrze, bo ktoś kto ich potrzebuje, też mógłby przeoczyć. Góry są dla każdego, ale nie każdy potrafi oszacować ile mu zajmie dany odcinek, np. przy zmiennych warunkach atmosferycznych.
Miłym akcentem były toalety, ekologiczne, sprytnie wkomponowane w przestrzeń. Na naszych rodzimych szlakach nieśmiało też zaczynają się pojawiać, choć gros z nich to inicjatywa prywatna.

Na tej wysokości, chmury przestały zasłaniać krajobraz, zaczęły go współtworzyć.

Aktywna grupa wulkanów rozciąga się na obszarze 20x10 km, Oprócz stożków i kraterów, przechodzimy przez zastygłą lawę. Lodowiec ustąpił tu dawno temu, pozostawiając po sobie doliny i formacje morenowe.

Gdy dobrze się rozejrzymy, możemy dostrzec również wygasłe wulkany.

Na zdjęciu powyżej wiecznie żywy Ruapehu, który zachował odrobinę lodowca, na swoim szczycie.

Oto, moim oczom ukazała się Orodruina, czyli Góra Czerwonego płomienia. Ogień Orodruiny, był w stanie umocnić magię i kowalstwo Saurona. Patrząc na budowę krateru, wcale mnie to nie dziwi, widzę tu silny kobiecy pierwiastek ;)
To tam wykuto, oraz zniszczono ten najważniejszy z pierścieni (fani LOTR wiedzą ;).
 |
Widok z wierzchołka Tongariro, na pierwszym planie Szmaragdowe Jeziorka. Górne jeziora znajdują się na wysokości 1730 m n.p.m.
|
Troje Oczu Tongariny, otoczone wulkaniczną pustynią, w sam raz na popas, prawdopodobnie, ale trudno było mi się zatrzymać. Nogi rwały się dalej, nakręcały mnie tak te widoki, że chciałam obejść wszystko i z każdej strony zrobić zdjęcie, korzystając z wybitnie dobrej pogody.
Jeszcze przez dłuższy czas towarzyszyła mi jakaś woda, mijałam też kolejne wulkany, albo przynajmniej to co z nich zostało.

Ruch jakby się zmniejszył, prawdopodobnie część turystów wraca tą samą drogą którą przyszli. Można i tak. trasa jest dwukierunkowa.

 |
Spacer był bardzo przyjemny, trochę wydłużyłam swoja drogę, ale było warto, polecam :) |
W razie jak by Wam było mało wody to można nadrobić nad wodospadem Huka, który znajduje się w samym centrum Wyspy Północnej, niedaleko miasta Taupo.
To tu wody rzeki Waikato, przepływając przez wąską szczelinę skalną, tworzą potężny strumień o charakterystycznej, prawie białej barwie i niesamowitej sile.
 |
Kerosene Creek, znajdujące się 30 minut od Rotorua, ukryty skarb, magiczne miejsce, gdzie okulary spadają z głowy i giną w odmętach spienionej wody, ale nie na zawsze. |
Skoro ziemia taka rozgrzana od wulkanów nie zabraknie też opcji, z cieplejszą wodą, w której można pomoczyć tyłek, jak również, z taką w której bym nie radziła nic moczyć, co najwyżej ugotować sobie jajko, w sumie zapach tam taki, jakby każdy turysta je gotował. ;)
W tej części NZ czułam się trochę jak na Islandii, ale tam nie widziałam takich kolorów, wody jak w Waiotapu Thermal Wonderland.
Woda i skały wokół jeziorek mają żywe odcienie cytrusowe, od zieli, przez żółty do pomarańczowego.
Eteryczne kolory tej krainy czarów otulają zapachem jajek, para unosi się nawet pod chodnikami.
Wai-o-Tapu z maoryskiego oznacza Święte Wody, a sam park geotermalny znajduje się w kraterze (kaldera Reporoa), który powstał 230 000 lat temu.
Ponżej 'basen szampański' z temperaturą 74 stopni.
To zielone jezioro to 'diabelska łaźnia', która powstała na skutek erupcji ziemi. Jasnozielona woda zawdzięcza swój kolor osadom siarki, które wypływają na powierzchnie, w znacznej ilości.
Mud Pool
 |
Po tej ilości geotermi, czas się ochłodzić. Te lody były absolutnie przepyszne i jeśli o tym jeszcze nie wiecie, to NZ robi tak pyszne lody, że mogą konkurować z tymi prawdziwymi włoskimi. Serio serio :)
|
A skoro jesteśmy już przy jedzeniu to na początku byłam sceptycznie nastawiona do 'Wieczoru Maoryskiego', czyli takiego turystycznego pokazu kultury oraz historii ludów Te Arawa. Miło się rozczarowałam i goraco polecam, tym którzy do tej pory nie widzieli Haki na własne oczy. Bo nawet dla samego tego tańca warto.
Poniżej święta woda, którą poili nas Maorysi, całkiem smaczna i orzeźwiająca.
Te Arawa, do gotowania używają hangi, czyli ogromnego pieca, za który służy im wykopany dołek wyłożony kamieniami.
 |
Unowocześniona hanga |
Gdy wytworzy się odpowienia temperatura na kamieniach, te pokrywane są liśćmi i mokrą tkaniną. Na to kładzie się potrawy, takie jak mięso, ryby, warzywa i korzenie. Całość zostaje przykryta ziemią i pozostawiona na kilka godzin, by dochodziły w dymie i parze.
Hangi to nie tylko sposób na gotowanie, ale przede wszystkim okazja do wspólnego spędzania czasu. Maorysi uwielbiają duże spotkania, podczas których wspólnie przygotowują posiłek. Tu się się dużo nie różnimy, my Polacy uwielbiamy grillowanie, szczególnie w majówkę :)
 |
Podkładka, z podstawowymi zwrotami w języku maoryskim |
Haka to tradycyjny taniec Maorysów, znany na całym świecie za sprawą rugby, Wykonywany przed meczami międzynarodowymi, ma ogromne znaczenie kulturowe.
W kotekście wojennym, to taniec który mobilizował przed walką, wyrażał sprzeciw, uniesienie czy nawet pogardę dla wroga. W trakcie występu, tancerze stoją w przysiadzie, uderzają dynamicznie dłońmi o uda czy tors, tupią i wykrzywiają przeraźliwie twarze, pokazując język i wybauszając oczy.
Można się przestraszyć, na żywo ten pokaz artystyczny robi wrażenie, artyści sympatycznie się uśmiechają, a za chwilę ich twarze wypełnia tak przerażający grymas, że nie mam pewności która twarz jest ich prawdziwą.
Na uspokojenie nerwów, serwujemy sobie nocny spacer w koronach drzew. Jest to spora atrakcja turystyczna, do której ustawiają się długie kolejki, ale nie martwcie się, na mostach są ograniczenia co do ilości ludzi, więc tam już jest dość kameralnie.
Drzewa do których podczepione są mosty huśtawkowe, to 75 metrowe sekwoje.
Praktycznie co most to inna sceneria. W pewnym momencie dało się wejść naprawdę wysoko (22 m), bo trasy na moment się rozdzielają, na zwykłą i ekstremalną. To potężne przedsięwzięcie to mega radocha, nawet dla tych co nie lubią wysokości i zdecydowali się zrobić spacer pod mostami, dotykając stopami ziemi.
Latarnie, lasery i światła liniowe tworzą cudowny, magiczny świat.

Cudowny świat, cudowna Nowa Zelandia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)