Translate

Podróż do Patagonii

 

Droga do Patagonii była długa i zaczęła się jeszcze przed wylotem, ale może pominę sprawy biurokracji, związanej z transferem przez USA i skoncentruje się jedynie na tym, że powoli traciłam rachubę w jakim właśnie siedzę samolocie i która jest w ogóle godzina. W tym czasie wiele razy sprawdzali mój paszport, stemplowali go, wypytywali: "where, why, when?", nawet skoczył na mnie pies, ale chyba nie po to by się przywitać, zainteresowała go moja torebka(nerka) przerzucona przez ramię. Cwaniak :)

1. Poranny lot z Warszawy do Frankfurtu

W czasie przesiadki przerwa na moje ulubione mezzo i pożywnego hot-doga

2. Lot Frankfurt - Houston


Tu czas już lekko ześwirował, gdzieś 7 godzin wcięło, bo przecież lot trwał 11 a nie 4 godziny ;)
W Houston było dość mało czasu na przesiadkę, a kolejka do konsula długa. Pech chciał, że wylądowały w tym samym czasie przynajmniej dwa samoloty. Na szczęście udało się, zapytali tylko gdzie się wybieram i wpuścili mnie do Ameryki. Za to na przejściu przez skaner zabrali mi butelkę z filtrem. 
Przełknęłam. 
Potem była kolejna kontrola i pytali, czy czasem nie przewożę czegoś w imieniu kogoś. Dziwne trochę, równie dziwne jak pytanie we wniosku wizowym "Czy jesteś terrorystą?". Pewnych rzeczy nawet nie próbuje rozumieć. 

3. Lot z Houston - Santiago de Chille

Miałam trzy siedzenia dla siebie, prawie jak w bussinesie :D





Dziewięć godzin później i po kolejnej podróży w czasie, postawiłam stopy w tej innej Ameryce. 


4. Lot z Santiago de Chille - Punta Arenas (Port lotniczy Presidente Carlos Ibanez del Campo)


To był kilkugodzinny lot, ale bardzo widokowy. Właściwie to można było sobie na tym etapie już tę całą Patagonię obczaić. 

Na filmiku pies szuka żarcia, bo narkotyki mają, w końcu to Ameryka Płd ;) 

Żarcie też mają, ale drogie, no i ile można jeść to samo. Pies liczył na jakiegoś kabanoska, a tu tylko tfuu liofilizaty :)



    Samo lotnisko w Punta Arenas, największym mieście Patagonii chilijskiej, jest dość niewielką konstrukcją barakową (nie mylić z barokową, bo tą nie jest;), ale chyba solidną, bo wciąż stoi i opiera się silnym wiatrom, wprost z Antarktydy.  

5. Autobus do Puerto Natales

Na szczęście przystanek tuż przy wejściu, jeszcze 3 godziny jazdy, kilometr z buta i będzie można wyciągnąć gnaty na materacu. 


Godzina 22 a niebo wciąż jasne, trwa właśnie lato na tej półkuli, to co ja się dziwię. A no dziwię bo przed chwilą bylam w Polsce a tam ciemnica, no to szok trochę. 

Zbyt zimny i silny wiatr zniechęca przed osiedleniem się tu, dzięki temu ma gdzie hulać do woli. 

..i hula

Gdzieniegdzie zaczynają się pojawiać turkusowe akweny. Czasem jakaś wikunia, koń lub owca mignie, albo blaszany mały domek. Ogólnie nic się nie dzieje. Spokój. Jest dobrze. 

Jest dobrze, bo człowiek w końcu skorzystał z prysznica, złapał kilka godzin snu z wyciągniętymi nogami, można jechać dalej. Tak niewiele do szczęścia potrzeba.

6. Autobus Puerto Natales – El Calafate – El Chalten (10 h)
W czasie tego przejazdu, cały autobus przechodził kontrolę paszportową, zarówno w Chille jak i w Argentynie. A odbywało się to tak, że autobus zatrzymał się przy budynku po środku niczego, w którym to znajdowali się urzędnicy z psami, był też punkt bezpieczeństwa z taśmą i ogólnie wszystko to co być powinno w takim miejscu, tylko samo miejsce było jakby nie na miejscu :D




Pełna powaga, oczywiście, w końcu to urząd. Po stronie chilijskiej elegancko wbili pieczątkę, że się żegnają, natomiast po argentynskiej tylko zajrzeli do paszportu i tyle. Czyli w ogóle się nie przejmowali co wwozimy i w jakiej ilości. Nie przejmują się bo stoją krok od dziesiątego bankructwa, bo mają 80 procentową inflację i im nie zależy tj, mają swoje prawdziwe problemy. Jak w ogóle to wszystko jeszcze działa? 
    Szkoda tych biednych ludzi. Ale nie będę się teraz wdawać w wywody polityczne, bo zupełnie nie jest to moja dziedzina.
Wiem tylko tyle, że w druga stronę, to jest przy wjeździe do Chille już tak łatwo nie będzie. Oni przejmują się aż nadto i jeśli nie zadeklarujemy czegoś czego nie można wwozić, np jabłek czy sera, a znajdzie to pies, to nie dość, że nam to zabiorą to jeszcze zapłacimy karę. Ogólnie to szanuję takie podejście do sprawy, ale w momencie kiedy oba te kraje leżą tak blisko siebie to choroby odzwierzęce przenoszą same zwierzęta, których o paszport nikt nie pyta, ale co ja tam wiem. Szybko poszło to się czepiać nie będę.. aż nadto ;)


In the middle of nowhere

Jest granica

Czuję już lekkie zmęczenie, tym przysypianiem, w końcu cały czas w drodze, od kilku dni, ale na szczęście koniec już na widoku. Parę playlist później docieramy do El Chalten

W oddali Patagonia argentyńska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)