Translate

Wypływamy, pierwszy wieloryb na horyzoncie, kierunek - wyspa morsów

Z utęsknieniem wyczekiwałam godziny wypłynięcia. Wszystko dopięte na ostatni guzik, zapasy rozlokowane, mapy przygotowane, prognoza sprawdzona. Kapitan przydzielił nam 2-osobowe, 4-godzinne wachty nawigacyjne z łamaną wachtą kambuzową /przez niektóre zwaną kuchcikową/, co oznacza, że zamiast raz na kilka dni całodziennego pełnego kambuza jedna wachta schodzi w ciągu dnia z nawigacyjnej i wieczorem robi kolację, by następnego dnia przygotować śniadanie i obiad, a następnie wejść na nawigacyjną od 16.00. Muszę powiedzieć, że to dość korzystny układ bo wypada, że raz na parę dni ma się taki dłuższy odpoczynek, gdy zejdzie się nad ranem z wachty, a kolejna wypada dopiero w nocy. 

Nasza załoga było nieco nietypowa jak na warunki arktyczne. Większość załogi miała dość mętne pojęcie tego jak wygląda łajbowe życie i do końca nie wiedziała na co się porywa. Dzięki temu prawdopodobnie odciśnie się to w ich pamięci mocniej niż w głowie kogoś kto już niejeden posiłek przekazał Neptunowi, na niejednym morzu ;). Niemniej jednak cała załoga była bardzo dzielna i pomimo braku doświadczenia, każdy słuchał uważnie rad kapitana i jak najsumienniej wykonywał powierzone  mu zadania. 

Osobiście nie polecam składu mocno zielonego, bo nie wszyscy muszą być tak zdeterminowani jak nasza załoga i nie zawsze warunki muszą być tak sprzyjające, a szkoda by było stać głównie w portach i czekać aż wiatr się uspokoi, szczególnie, że na dalekiej północy nie bardzo jest gdzie przycupnąć, bo portów jest jak na lekarstwo ;)

Warto trochę popływać po morzach, by zdobyć więcej doświadczenia. Arktyka jest piękna i kusi ale bywa też kapryśna, a wiatr od Grenlandii potrafi narobić niezłego bałaganu na wodzie. 

Ale można też zacząć żeglarską przygodę od Arktyki, jak to było w przypadku Mani i pływać po niej właśnie piąty raz! To się nazywa miłość.
Ja mimowolnie wybrałam klasyczną drogę, najpierw stopień żeglarza jachtowego zrobiony na Zegrzu, potem kilka lat przepływanych na Mazurach, potem kilka lat na morzach ciepłych jak i na Bałtyku, który pomimo tej okropnej martwej fali jest mi najbliższym sercu akwenem. W międzyczasie zrobiłam patent sternika morskiego i zgromadziłam połowę potrzebnych godzin na stopień Kapitana jachtowego ;) Minęło sporo lat nim zdecydowałam się obrać kierunek dalekiej północy i zdobyć 80 stopień. Z nutką niepewności czy oby na pewno już jestem gotowa ;)

Najważniejsze, że Kapitan trafił nam się przewspaniały, z anielską cierpliwością i dużym poczuciem humoru. Niełatwe dostał zadanie, ale Zdał na 5+. Z takim Kapitanem można płynąć wszędzie w ciemno!

Na pierwszym planie stół kapitański, a tuż za nim jeden z dwóch sterów, ten główny oczywiście na pokładzie

kebab KGB ;)

Martuchowe naleśniory.. pycha :)

Zaraz po wypłynięciu jedna moich ulubionych wacht kambuzowych nasmażyła pysznych naleśników. To był wspaniały czas kiedy jeszcze spiżarnia pełna i nie trzeba było nic wydzielać.

Beti udało się się uchwycić piękny zachód, w sumie połowiczny bo wtedy jeszcze słońce tak do końca się nie chowało

Załapaliśmy się jeszcze na kilka nocy gdy słońce prawie w ogóle nie zachodziło, przez co wachty nocne nabierały nowego znaczenia ;)

Nastał też czas wyboru Prezesa, czyli pierwszej osoby, która pierwsza oddała Neptunowi dary wprost spod serca. Później jeszcze kilka osób odczuło objawy choroby morskiej.
Zaczęło przyjemnie kołysać, na moje wachcie wiała już piąteczka. Pierwszą kapitańską - od 20.00 do północy spędziłam przy sterze wewnętrznym. Widoczność była dobra, a jacht idealnie układał się do fali. Czułam, że żyję. Gdzieś w okolicach 22, może 22.30 przepłynął przed dziobem wieloryb. Zawołałam, załogę, która w pośpiechu wyleciała na pokład by zobaczyć jeszcze jak wypuszcza fontannę wody i znika w głębinach.
Pomimo przebywania w środku, chłód był dość odczuwalny, czułam pierwsze zmęczenie, które minie po kilku dobach, gdy mózg stopniowo przyzwyczai się do pracy w systemach wachtowych. 
Wiatr przybierał na sile, a fale nieznacznie wzrosły, termosy latały pod pokładem tak jak inne rzeczy, które w porę nie zostały zabezpieczone. Twardo zaparłam się nogą i dalej heja na północ! :)

Wycieńczona, po północy zdaję wachtę następnym i udaję się do ciepłego śpiworka. Ryk silnika to melodia dla uszu, zagłuszająca wszelkich chrapaczy, a fala przyjemnie kołysze do snu.. Zasypiam.

Budzą mnie głosy dochodzące z pokładu. Jesteśmy niedaleko brzegu, a w oddali widać wylegujące się morsy.
Czas wyciągnąć dingusa (ponton) i przeprawić się na brzeg.


Kalosze w gotowości, bo suchą nogą z pontonu nie zejdziemy

Join Us prezentuje się okazale

Na Spitsbergenie nie ma ani jednego drzewa czyżby..by ;)

Nie podchodziliśmy bliżej niż na 200 m, by nie zakłócać codziennego życia zwierząt.

One były jak najbardziej żywe, choć pachniały jakby się już lekko psuły ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)