Dzień piąty: ... -> A Guarda (licząc cały piąty dzień wraz z częścią po stronie portugalskiej ok. 26 km)
Granicę portugalsko-hiszpańską przekroczyliśmy dość dynamicznie, za sprawą znającego dobrze te wody, skippera.
Przed nami Galicja i cudowna A Guarda. Region zielony, malowniczy, oraz nieco górzysty, z bogatą historią i wyjątkowymi tradycjami kulinarnymi.
Że nieco górzysty to odczuliśmy od razu, pchając się na wierzchołek miasta, bo tylko tam były jeszcze wolne noclegi. Dobrze, że burzy nie było :D
Las dał nam schronienie przez żarem z nieba, ale powoli oddalaliśmy się od trasy Camino, bo cel naszej dzisiejszej podróży to atrakcja na szóstkę.
Fuksja 'Old Glory' |
Po drodze znajdowaliśmy mnóstwo takich niby guzików i nie wiedzieliśmy co to jest. To że nie wszystkie były identyczne było dość mylące. Nawet zastanawialiśmy się, czy ktoś tu ich specjalnie do lasu nie znosi :)
W końcu namierzyliśmy źródło całego zamieszania - Eucaliptus Globus, drzewo pierwotnie występujące jedynie w Australii, obecnie można jest spotkać również w Hiszpanii czy Portugalii.
A że Galicja jest najbardziej wilogotnym obszarem Hiszpanii eukaliptusy zadomowiły się tu na poważnie i z roku na rok ich przybywa. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że są one przyczyną pożarów, ze względu chociażby na swoje liczne olejki eteryczne, czy suchą korę. W okresie wiosenno-letnim, ochotnicy usuwają te drzewa, by zmniejszyć ryzyko pożarowe.
Osada na którą się natknęliśmy kwadrans później, była miłym zaskoczeniem.
Swoją drogą świetne miejsce na dom, widok sztos.
Castro de Santa Trega, położone jest na zboczach góry Santa Trega, obecnie jest już tylko stanowiskiem archelogicznym, ale w czasach początków romanizacji północno-zachodniej, Półwyspu Iberyjskiego (między 100 r. p.n.e a 100 n.e.), mieszkało tu 3 tyś ludzi. I pomyśleć, że pozostał tylko kamień na kamieniu.
A Guarda z innej perspektywy |
![]() |
Recepcjoniści też moga być na zdalnej ;) |
![]() |
A to już widok z balkonu, baja |
Dzień szósty: A Guarda -> Baiona (najdłuższy dzień, 34,21 km)
Wyruszyliśmy skoro świt, bo czekał nas długi, dzień. Chmury na niebie zwiastowały pogorszenie pogody, które mogło nastapić w ciągu kilku godzin, albo dopiero następnego dnia.
Trzeba było trochę nadrobić, żeby trafić na szlak prowadzący do Santiago.
Po kilku kilometrach, będąc juz w centrum A Guarda, skierowaliśmy swe kroki w stronę sklepu, aby upolować coś co nada się na śniadanie.
Mural opowiadający historię miasta |
Cóż za wspaniałe widoki.. Komentarz zbędny :)
Tego dnia mijaliśmy spore grupy pielgrzymów, często było to duże rodziny, z dziećmi i dziadkami.
Ale były też pojedyńcze starsze osoby, które w swoim tempie pokonywały kolejny etap swojej drogi do Santiago. Brawo za determinację !
Trasa czasami uciekała wyżej, blisko drogi głównej, by po jakimś czasie znów prowadzić nas przy Oceanie.
Te konie to dopiero mają życie.
Końcowy etap, przechodził przez liczne wzniesienia, czasem ukryte w lesie, co było miłe, gdyż w drugiej częścia dnia słońce mocno przypiekało, pomimo, że tylko częściowo wystawało za chmur. Popaliło mi łydki (wypiłam wtedy za mało wody i trochę odwodniłam skórę przez co zrobiła się bardziej podatna na oparzenia. Pamiętajcie, trzeba pić dużo wody, nawet gdy pić się nie chce ;).
Nocleg w Alberque Baionamar, wcześniej zabukowany, blisko znajduje się duży sklep oraz knajpki. Gdy wychodziliśmy ze sklepu, zaopatrzeni w kolację i coś na kolejny dzień, lunął deszcz, zmywając z nas trudy dnia :)
Dzień siódmy: Baiona - Vigo
Dzień, w którym skończyła się ładna pogoda i zdjęcia Oceanu, mam natomiast trochę widokówek z Vigo.
Można było zjeść ze świnką przy jednym stole |
'The Swimmer' |
Wypatrzyłam trochę marynistycznych murali |
I jajo.. |
Poznajecie tego pana, taak to Julio Verne, który siedzi na gigantycznej kałamarnicy swojej wyobrażni :) |
'Port of Vigo' jest największym portem rybackim Galicji, podobno słynie z pysznych owoców morza i ryb, ale moim zdaniem słynie z marynistycznych murali i ciekawych rzeźb. Tak czy inaczej warto tu zajrzeć :)
A jeśli już wspomniałam o jedzeniu to dobrze zjedliśmy w Pata Negra, gdzie przemiły właściciel zadbał o nas tak, że poczuliśmy się jak w domu. Oprócz tego co zamawialiśmy dostaliśmy do próbowania sporo lokalnych rarytasów, a na koniec jeszcze nalewkę do picia i lody na deser, ot hiszpańska gościnność.
'A fada e o dragon' |
Dzień ósmy: Vigo - Redondela (ok. 18 km)
To był szybki dzień, krótki dystans, który przeleciałam w niecałe 4 h, bo cały czas coś mi na głowę kapało.
Płaszczyk w kiwi + 10 do morale :D |
Zbieranie żywicy |
I tak idąc tą szosą wypatrywałam sobie ładnych rzeczy po drodze |
W tym miejscu też trzeba się było orientować, by znów nie zostać na głównej drodze |
Redondela nazywana jest miastem mostów, ze względu na dwa duże mosty kolejowe z XIX w. : Wiązadło Madryckie oraz Wiązadło Pontevedra. Są one zabytkami kultury od 1978 r.
Miasto to słynie jeszcze z jednej ciekawej rzeczy, a mianowicie łowi się tu mątwy i je.
![]() |
Ten napis przydałby mi się dziś, nieco wczesniej |
Dobre miejsce do spania wybrałam. Można było sobie domówić obiad na miejscu, dwudaniowy z deserem oraz napitkiem i nie trzeba było już się nigdzie ruszać w tę podłą pogodę :)
Wszystko pięknie powysychało, bo jak się wcześnie przychodzi to się zajmuje strategiczne miejsce przy klimie ;) |
Dzień dziewiąty: Redondela - Pontevedra (17 km)
Chwilowo bez deszczu, ale za to z burzą za plecami..
Bardzo ładny przekaz z rana |
Ten dzień obfitował w wiele ciekawych wydarzeń na szlaku, był zupełnie inny od pozostałych.
Dudy to było coś jakby z zupełnie innej bajki. Idziemy przez las, mijamy mostkiem rzeczkę, a tu nagle w powietrzu unoszą się jakieś szkockie klimaty.
Od razu przypomniał mi się kadr z życia wzięty. Kilka lat temu, bodajże na żaglach w Chorwacji, stałam w porcie i słuchałam dzwięków wspomnianego instrumentu, który oddalał się wraz z załogą jachtu i powiewającą na wietrze flagą UK.
Poniższe zdjęcie zrobiłam z Ponte Medieval de Pontesampaio, średniowiecznego mostu, na rzece Verdugo. 144 metrowy, dziesięcio-arkadowy most, zbudowany został na fundametach rzymskich i przetrwał bitwę przeciwko Francuzom, w 1809 r.
Na trasie do Pontevedry, można było skorzystać z kliku miejsc tego typu, tj. przygotowanych przez przyjaciół pielgrzymów, leżanek i stolików, a do tego nieźle wyposażonych sklepików czy też mini punktów gastronomicznych. Miejsca te służyły zacieśnianiu relacji na szlaku.
W jednym z takich miejsc, skusiłyśmy się na zimne piwko. Gdy tylko usiadłyśmy przy stoliku, od razu przysiadły się do nas dwie Amerykanki (zjawiły się nagle niewiadomo skąd ;), poznane również dzień wcześniej na stołówce. Integracja trwała w najlepsze.
Kolejne kilometry leciały teraz nieco szybiej, gdy w powietrzu czuć było zbliżającą się burzę. Nogi same rwały się do przodu.
Nawet Salamandrę udało się spotkać tego dnia.
Ciekawostką nie lada jest fakt, że można pielgrzymować do Santiago nie tylko z buta czy na rowerze, ale rónież na koniu, czy nawet jachtem ;)
A wiecie, że w spichlerzu można spać, w sumie to bardzo dobry pomysł, a że jest ich całkiem sporo na trasie, to może to być dobra alternatywa dla namiotu, czy przepełnionych schronisk.
Alberque Aloxa, całkiem przestronny i czysty, można nocować. |
Dzień dziesiąty: Pontevedra - Caldas de Reis (23 km)
Wyszłam nieznacznie później niż pozostali współspacze schroniska i od razu wypatrywałam znajomych znaków.
Niezmiennie podążałam za charakterystyczną zółtą muszlą i strzałkami, niczym uczestnik "podchodów".
Nic mnie dziś nie rozpraszało..
Wychodzodząc z Pontevedry, przekroczyłam most O Burgo nad rzeką Lerez. Pierwsze asfaltowe kilometry przez miasto, były dość błyskawiczne.
![]() |
Natura prędzej czy później wraca po swoje |
Mijając rozległe mokradła, przemieszczałam się pomiędzy torami kolejowymi, a rzeką Granda.
Spichlerze nie przestają mnie zachwycać |
Stopniowo zmieniał się krajobraz na bardziej górzysty, przechodziłam na zmianę przez tereny rolne i leśne.
Niebo tworzyło cudowne kolarze, ale też z wykrzyknikami informowało, że jutro będę szła w srogim deszczu. Tak więc cieszyłam się dzisiejszą niezłą pogodą.
A ta była w sam raz do wędrówki, bo upał jakby zelżał :)
Osiołek nie chciał ze mna gadać, przycupnął sobie w cieniu, medytacje rozpoczął, śluby milczenia może nawet złożył. Odwrócił się do mnie plecami i udawał że go nie ma.
To idę dalej. W środku niczego, objawił mi się mural taki, wesoły, krzykliwy wręcz, mniemam, że reklama dotycząca lokalnej produkcji.
Caldas de Reis, to dość ciekawe miasteczko, pełne murali i architektury romańskiej. Warto go sobie wieczorem przespacerować, co też poczyniłam.
Miasto znane jest również z wód termalnych, o właściwościach leczniczych. Trzeba tylko wyszukać odpowiednią fontannę "Fuente de Cano" i skosztować z niej wody :)
![]() |
Alberque bardzo przyjemny i polecam go sobie zarezerwować wcześniej. |
Dzień jedenasty: Caldas de Reis - Padron (20 km)
Tak, było srogo, cały dzień, przez co moje tempo było nastawione na wyprzedzanie i jak najszybsze przedostanie się do punktu b, by uniknąć jazdy ślizgiem po błocie.
Po tylu dniach chodzenia z ciężkim plecakiem, praktycznie nie czuć, że coś na tych plecach zalega. Plecak wrósł już w moje plecy, jest mi z nim tak samo dobrze jak i bez niego.
Problem stanowił jedynie mój achilles, którego naciągnęłam schodząc z najwyższego wierzchołka w A Guarda i który z dnia na dzień daje mi odczuć niechęć do współpracy. Im bardziej rwę do przodu, tym większy odczuwam dyskomfort, a może odczuwam go gdy zwalniam.
Chyba gdy zwalniam..
To nie zwalniam i rwę do przodu, wyprzedzając ludzi, którzy wyszli wiele godzin przede mną.
Pytanie kiedy ból jest problemem, a kiedy zwykłym mazgajstwem, każdy musi sobie odpowiedzieć na to sam. W moim odczuciu, kiedy zaczynam iść wolno przez ból i przestaję czuć radość z drogi, to znak, że czas odpocząć. Natomiast gdy ból nie jest ciągły i mogę iść, a nawet iść szybko, ale odczuwam jakiś dyskomfort w trakcie lub po marszu, to nie przejmuje się nim, a jedynie mam w rozwadze obserwacje.
(Edit. jest lipiec, czyli 3 miesiąc po kontuzji achillesa, a ja wciąż odczuwam dyskomfort, niewielki, bo niewielki, ale rehabilitacja trwa. Tak więc nie wzorujcie się na mnie. Jak coś boli to do doktora i słuchać go :)
![]() |
Kościół Iglesia de Santa Marina de Carracedo |
Architekturze sakralnej do twarzy w kroplach deszczu. Robi się wtedy tak melancholijnie, tajemniczo, a może nawet złowieszczo :)
![]() |
Iglesia de San Miguel de Valga |
Ta perełka neoklasyczna z 1750 r., z charakterystyczną wieżą dzwonnika, jest tego świetnym przykładem. Idealnie współgra z niebem pełnym gromów.
Tymczasem w Padron przejaśniło się i nawet niesmiało pojawiło się słońce, a drzewa biły mi pokłony :)
![]() |
Widok z sali głównej |
Na trasie do Santiago popularne są lunche dla pielgrzymów (zupa, drugie + coś do picia). Zazwyczaj smaczne i w bardzo rozsądnej cenie.
![]() |
To nie był dobry wybór, twarde ziemniaki i dziwna ryba z ośćmi. Zupa za to była pycha. Zestawów jest przeważnie kilka do wyboru, grunt to dobrze trafić :) |
![]() |
W środkowym planie, nieco z lewej, dawny klasztor, miejsce spoczynku, oby nie wiecznego ;) |
W klasztorze, jak to w obiekcie tego typu, za dużo udogodnień nie ma, jest mało sanitariatów, ale i tak każdy zdąży załatwić swoje potrzeby. Jedyne co jest ważne, to nie ma rezerwacji i trzeba się tam stawić osobiście (jest tylko 48 łóżek, najlepiej byc tam zaraz po otwarciu - 13.00).
Chrapanie współspaczy było wprostproporcjonalne do zmęczenia na trasie. Niczym kumkające żaby, albo nawet ropuchy, bo te jakby większe z bardziej donośnym odgłosem paszczowym. Zwykłe zatyczki do uszu to mało, polecam uzbroić się w takie gumowe spiralki pływackie.
Dzień dwunasty: Padron - Santiago de Compostela
Każda nawet najdluższa droga, kiedyś musi się skończyć. Dodatkowo to był już ten moment kiedy mój achilles spuchł tak, że przemieszczanie się nie było radosne. Czas na chwilę przerwy.
Nie szukałam oświecenia to też go nie znalazłam i nie szukałam wyciszenia, bo wtedy wybrałabym szlak z dala od cywilizacji i mniej popularny. Ale droga ta zdecydowanie była warta nakładu pracy, dała mi ogrom radości oraz pozytywnych przeżyć.
W 1985 Stare Miasto Santiago de Compostela, bogate w budynki romańskie, gotyckie, renesansowe, barokowe i neoklasycystyczne, zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
W centralnym punkcie miasta, znajduje się słynna Katedra, która przyciąga pielgrzymów z całego świata od ponad tysiąca lat. Camino de Santiago jest jedną z najstarszych dróg pielgrzymkowych.
Katedra na żywo robi niesamowite wrażenie. Znajduje się w niej złoty kamień, który wg legendy jest sercem św Jakuba. Inna legenda mówi, że miejsce pochówku św Jakuba, zostało odkryte przez pustelnika, który w tym miejscu zobaczył deszcz gwiazd nad polem. Pole gwiazd (łacińskie "campus stellae") dało miastu nazwę, łącząc je z symboliką niebios. Prawda, że piekne? :)
Misja udana, misja skończona, można odpocząć :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)