Translate

Porto -> Labruge -> Agucadoura -> Castelo do Neiva -> Carreco -> Caminha..

  Dzień pierwszy: Porto (Chapel of Souls) - Labruge, ok. 29 km 

Chapel of Souls/Capela das Almas de Santa Catarina

Wprost z lotniska dotarliśmy w te piękne miejsce, żeby trochę zabytkowego Porto doświadczyć. Ruch turystyczny dość spory, jak na drugą połowę kwietnia i dość krzywe to miasto, ale jakże kolorowe i ładne. 

Sama neoklasycystyczna Kaplica Dusz, jest wyjątkowa, przez to, że pokrywa ją 15.947 ceramicznych, niebieskich kafelków, tworząc swoiste dzieło (przedstawiają m.in życie Św. Franciszka z Asyżu oraz Św. Katarzyny).


Porto jest jednym z najstarszych miast w Europie. Nazywane Invicta, co oznacza "niezdobyte", ponieważ wytrzymało roczne oblężenie, podczas XIX w., portugalskiej wojny domowej.
 
Jest tam tak nierówno, że Tuk Tuk prawie wypadł mi z fotografii

Mieszkańcy Porto wydają się być za to w formie, to zasługa nie tylko chodzenia pod górkę. ale i częstych pielgrzymek do Santiago



Pan z informacji, przy Katedrze , opowiadał jak to nie jeden raz już przemierzał pieszo, trasę z Porto do Santiago, oczywiście trasą jedyną słuszną bo Centralną (czyli tą środkową, przez miasteczka, z uwzględnieniem wszystkich najważniejszych punktów katolickich. "Tę wybierają prawdziwi pielgrzymi"). Pozostali żonglują pomiędzy Litoral (droga linią brzegową) i Costą (droga wybrzeżem). 

Niedaleko katedry znajduje się dobry punkt widokowy na historyczną część Porto i rzekę Duero


Pierwsze tramwaje w Porto uruchomiono w 1872 r. Początkowo wagon ciągnęły muły, dopiero 23 lata później, miasto doczekało się linii elektrycznej.
 

Za mną dwupoziomowy most Ponte de Dom Luis I, wykonany przez ucznia Gustave'a Eiffela.

Powyższy most łukowy, łączy Porto i Vila Nova de Gaia. Zbudowany między 1881, a 1885 r., dwukondygnacyjny (dolna kondygnacja mierzy 172 m, górna 395,25 m), co ciekawe, podczas budowy mostu, jego rozpiętość była najdłuższą tego typu na świecie. 





Stopniowo miasto zostawało w tyle, przed oczami był już głównie Atlantyk. Część trasy tego dnia, prowadziła po dość wygodnej, drewnianej nawierzchni, z mnóstwem miejsc, na ewentualne przystanki.



I te wszystkie siłownie plenerowe, ławki, leżaki i inne strefy relaksu, w ilości dość sporej, tj. nie wymagającej walki o miejsce i rezerwacji od wczesnych godzin rannych, to coś czego mi w naszym kraju brakuje. 




Niedaleko schroniska, można było znaleźć lokalny bar z dobrym piwem i prostą kuchnią, wystarczający na ukoronowanie wieczoru.

Pokrzepiający omlet i 'isotonic', na regenerację :)

Zabawny bungalow, bez okna, a jedynie z prześwitem, jak do sprzedaży warzywek

Ponieważ miejsca na pryczach były prawie zajęte, miła Pani ze schroniska zaproponowała nam 'bungalow', był nieco droższy od łóżek na sali, ale miał zapewniać intymność. Nic bardziej mylnego :D  Każdy, z jadalni na przeciwko, z zainteresowaniem podchodził i zaglądał do środka, można się było poczuć jak małpka w zoo.


Dzień drugi: Labruge - Agucadoura,  ok. 21.5 km 

Z samego rana opuściliśmy to niewielkie nadmorskie miasteczko, słynące z białych plaż oraz castro, małej osady z epoki żelaza, wraz z Kaplicą S. Paio z 1885 r., wybudowaną na środku pola rolnego.

Zapowiadał się kolejny piękny dzień



Po drodze podziwialiśmy lokalną sztukę..


I jeszcze więcej sztuki.


Bywało i tak, że droga nas wiodła bezpośrednio przez plażę, jak dla mnie bardzo na plus

Vila do Conde

Czasami ścieżka delikatnie schodziła do pobliskich miasteczek, w których korzystając z okazji
warto było zajrzeć do lokalnego sklepu i za 1-1.5 euro, zakupić zimniutkiego Super Bocka, w sam raz na ten żar z nieba.

Swoją drogą ceny portugalskie bardzo mi się podobały, były znacznie niższe niż w warszawskich sklepach. Lunch na mieście, dla dwóch osób, taki z przegryzką, daniem głównym i napojem to było jedynie klikanaście euro (za tę kwotę to można conajwyżej gofra zjeść przy sopockim molo, a nie rybę ;). 

Dodatkowo nie było dużej różnicy pomiędzy ceną piwa w sklepie, a w barze.

Tu mi się coś nie zgadzało, w jakiej depresji być musieliśmy skoro do wody nam było pod górę ;)

                                   

W miasteczku Povoa de Varzim, warto poszukać, tego nietypowego muru (Muro de Azulejos). Opisano na nim historię tego miasteczka, oczywiście w portugalskim stylu, na kafelkach.

Odległość od Porto wzrastała, czyli idziemy w dobrym kierunku :)


Poniższy Albergue godny polecenia. Sale z łóżkami piętrowymi jasne i kameralne, łazienki nowe i czyste (w końcu to obiekt z 2022 r.), nawet pościel była. Warto wcześniej sobie tu miejsce zarezerwować, wysyłając np. maila. 


Schronisko jest dwa kroki od Oceanu, docierając na miejsce po 13, mieliśmy sporo dnia, na nic nierobienie. Pierwotnie miała być kąpiel w Atlantyku, zakończyło się drzemką na plaży, bo woda była iście bałtycka :)




Dzień trzeci: Agucadoura - Castelo do Neiva, 28 km 


Nowy dzień, nowe możliwości, pogoda dalej nam dopisuje, ruszamy wyspani i zregenerowani. Ciała powoli przystosowują się do noszonych kilogramów, choć powiem szczerze nie potrzebujemy zabierać ze sobą za dużo wody i praktycznie nie potrzebujemy zapasów jedzenia, wszystko można nabyć po drodze. 


W barach i sklepach, są przygotowani na pielgrzymów i można kupić za eurocenty jaja gotowane czy banany, co myślę jest wystarczające żeby uzupełnić kalorie i ruszyć z kopyta. 

W schroniskach, często nie ma możliwości gotowania, ze względu na zapachy i bezpieczeństwo, częściej można spotkać na wyposażeniu mikrofalę, więc lokalna sprzedaż już ugotowanych jaj to pomysł zacny i wyśmienity. Wielki plus za to :)


Ten samotny obiekt, prawdopodobnie dawny wiatrak, wyróżnia się na tle krajobrazu, a jego obecność symbolizuje kulturę rolniczą tego obszaru, gdzie pola uprawne górowały nad rybołóstwem. 


Ta część wybrzeża, jest bardziej wietrzna, stąd bardziej przyciąga surferów niż plażowiczów.
 

Złota myśl przy Cavado River

Przeprawa przez rzekę Cavado, porównywalna do przejścia Wisły Mostem Gdańskim


Czekali tu na nas z zimnym piwem. Może tam też skorzystać z toalety, czy zakupić kawę z automatu. To takie miejsce z myślą o pielgrzymach.



Kolejne mijane miasteczko, tym razem Esposende i lokalna wystawa, związana ze sprawiedliwością.


Planowaliśmy rozsiąść się i schłodzić gardło w artystycznym miejscu jakim jest Lampao Caffe, niestety, akurat tego dnia było zamknięte. Na szczęście dla nas niedaleko był sklep, to musiało wystarczyć.




Kaskada wodna, niedaleko Castelo de Neiva

Przy takich oznaczeniach nie szło się zgubić


Ze spaniem trochę się zgapiliśmy, nie mieliśmy rezerwacji i nie starczyło już dla nas miejsc w Municipal Albergue Don Nausti, a następny alberque dopiero za 7 km. Na szczęście dostaliśmy namiar na panią, która po sąsiedzku przyjmuje gości. Nie było tam wygodnie, ani tanio, ale było i nie trzeba już drałować do kolejnego schroniska. Tego dnia upał był niemiłosierny i po 28 km łażenia z plecakami, mieliśmy już tylko ochotę na prysznic i zimnego Super Bocka :)



 Dzień czwarty: Castelo do Neiva - Carreco, 23 km 

 

Powyżej na kamieniu, przebieg trasy Centralnej, tej typowej dla pielgrzymów, my jednak w dalszym ciągu chcemy podążać wybrzeżem. Kierowanie się na Tui, ma też sens wtedy, gdy z jakiegoś powodu nie chcecie przeprawiać się łodzią do Hiszpanii (w Tui jest most). 

Idąć trasą Costa, trzeba się przedostać łodzią z portugalskiego Caminha do hiszpańskiego A Guarda. Można skorzystać z tej firmy (przetestowana). Warto zamówić bilet przez stronę (jeśli jest wysoki sezon), lub zakupić go na miejscu. Ważne są pływy danego dnia, sama przeprawa jest dość szybka, gdy jest po czym plynąć ;)

Pierwsze kilka kilometrów przebiegało przez orzeźwiający las


Przy wyściu z lasu czekała nas niespodzianka, szczególnie, że przez ostatnie kilka minut roprawialiśmy o śniadaniu i że dobrze by było gdyby pojawił się niedługo jakiś sklep

                                                 

Marzenia się lubią spełniać, te mniejsze dużo szybciej :) I tak oczom naszym ukazał się samoobsługowy, a w nim owoce, gotowane jaja, słodkie bułki, napoje schłodzone w lodzie, nawet można było zrobić sobie kawę. Wystarczyło  wziąć coś i wrzucić za to pieniądze do puszki. A wszystko to za sprawą tego anioła camino


Portugalski cmentarz całkiem jak te u nas



Morze rzepaku, albo może rzepaku ;)

Dzisiejszy dzień obfitował w wodę, ale Oceanu jako takiego widać nie było.  


Pojawiło się zamiast niego więcej dróg asfaltowych.

Ktoś próbowaj Jesusa wydrapać i to nie byłam ja ;)

Było też morze maków


Przechodziliśmy też bardzo długim mostem przez Limę, rzekę o długości 108 km, płynącą zarówno przez Hiszpanię jak i Portugalię, Jej źródła znajdują się na stokach góry Talarino w prowincji hispzańskiej Ourense, a ujście w dystrykcie portugalskim Viana do Castelo.


Viano do Castelo, słynnie między innymi z urokliwego portu.


Na kilku kolejnych kilometrach, część Świata przesłoniły nam mury.



Hostel Casa do Adro, z basenem na dachu :)


Tym razem udało się zarezerwować (+351 966 557 617) wcześniej spanie i każdy miał swój mini domek z szafką i gniazdkiem. 

Dzień piąty: Carreco - Caminha - ...


Pogoda przez całą trasę w Portugali była łaskawa, do samego końca..


Zanim zobaczyliśmy tego dnia wodę, musieliśmy wydostać się z kamiennego labiryntu, a póżniej przelawirować przez magincze drzewa.


Były też tory, niczym język gór.


Do pełni szczęścia wystarcza huśtawka z widokiem na Atlantyk

Fotogeniczna łódka w Vila Praia de Ancora


Niechętnie żegnamy się z Portugalią, tym bardziej, że znów jesteśmy przy Oceanie i tych widoków wolelibyśmy się już trzymać. 

Koza z Moledo
 

Idziemy dziarsko promenadą, bo nasze godziny w Portugali są policzone. Ścieżka ta prowadzi aż do samego Caminho.
 
Ostatnie Super Bock po tej stronie, w tle wieża zegarowa (Clock Tower) w miasteczku Caminha


Stąd już tylko kilka kroków do przeprawy wodnej. 

Przekraczając granicę Portugali z Hiszpanią

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)