Translate

Moje GSB (Główny Szlak Beskidzki, czyli o tym jak przeszłam ponad 530 km z Wołosatego do Ustronia, w 20 dni) lipiec/sierpień 2022

Przyszła pora na małe podsumowanie tego całego GSB. Może nie będę bardzo wdawać się w szczegóły, bo powstało tyle wspaniałych materiałów na ten temat, że nie ma sensu tego dublować. Jeśli ktoś ma chęć spytać o szczegóły bardziej techniczne czy jakiekolwiek nieujęte tutaj to zapraszam do dyskusji :)

Ile mi to zajęło? 20 dni

Jasne, można szybciej, można też wolniej, indywidualna sprawa. Jeśli zrobimy to w max 21 dni, można w nagrodę ubiegać się o diamentową odznakę PTTK przyznawaną za przejście najdłuższego długodystansowego szlaku w Polsce. Oczywiście fajna pamiątka, która będzie przypominała o tym jakie trudy trzeba było pokonać, aby na nią zasłużyć ;)

Przejście w 20 dni wydaje mi się najbardziej optymalne, gdyż nachodzić się nachodzimy, kazdego dnia, ale oprócz tego zostaje jeszcze trochę czasu na kontemplacje przyrody, rozmowy z ludźmi spotkanymi na szlaku, delektowanie się jagodami, malinami i jerzynami, jeśli akurat jest na nie sezon (jednego dnia nawet uratowały mój dzień, po tym jak zapomiałam, że jest niedziela i sklepy otworzą długo po moim wyjsciu na szlak).

Warto iść swoim tempem, nie patrzeć na innych, bo zawsze byli i będą lepsi czy gorsi od nas. To nie ma znaczenia. Ta droga ma nam sprawić przyjemność. Nieważne czy będziesz ją robić w kawałkach czy na raz, w 10 czy 30 dni. Najważniejsze: w ogóle nie musisz jej robić, no bo w sumie jest wiele ciekawszych rzeczy :D ale możesz i ja Ci rekomenduje ten wybór :D

Ile to tam wyszło tych kilometrów? ok 530 km

U panie, kto by pomyślał, że da się tyle naczłapać :D

Wołosate – Ustroń, te ok 530 to suma kilometrów uwzględniająca wszystkie moje lekkie skoki poza szlak na nocleg (nieczęste, większość jednak była przy szlaku), oraz wszelkie moje pogubienia w dziczy.

W ciągu dwudziestu dni spędziłam ponad 203 godziny na świeżym powietrzu.

Były kontuzje. Bóle jakieś? W sumie nie było najgorzej. To co bylo takie najbardziej niepożadane to bąble na dużych paluchach, które nabyłam już po pierwszym dniu. To mogło zaważyć na powodzeniu mojej misji, bo gdzieś z tyłu głowy już krążyły myśli o dniu postoju albo co gorsza o powrocie. Oczywiście bąbli można było uniknąć. Pierwszego dnia szłam z Wołosatego do Ustrzyków Górnych, było upalnie, ja szłam sama, szybko i nie po drodze było mi robić przerwy. Późno zaczęłam trasę, gdyż miałam daleko z Wawy etc. Nic mnie nie tłumaczy, tak naprawdę  czasu było wystarczająco, nic by się nie stało gdybym przyszła godzinę  czy dwie póżniej. Nauczka. skarpety trzeba suszyć na każdym postoju, nie rzadziej niż co dwie godziny. Ja o tym wiem, ale mam tak jak z używaniem kremu z filtrem (zaczynam używać  jak już popalę skórę ;P Ciężki przypadek :D).

Coś jeszcze? Czasem plecy pobolały od tych kilogramów nieubywających z plecaka no i stopy bolały, bo na nich ten cały ciężar spoczywał. Szły tak dzielnie przez błota, kamulce, w upale i chłodzie, raz ostro w górę by później robić  kilometry w dół i tak w kółko, a dostawały jedynie kilka przerw w ciągu dnia i ze 6 h nocą. Dzielne te moje stopy.

Trafiły mi się, że dwa lekkie naciągniecia mięśnia, ale nic poważnego. Jeśli się rozciągamy, rolujemy każdego dnia to ciałko będzie miało siłę aby każdego dnia dzielnie przechodzić te 25-35 km. Jesli tylko i wyłącznie eksploatujemy to bez pigułek na ból może być ciężko.

Sytuacje nieprzewidziane. Niewiele tego było, któregoś dnia w Beskidzie  Niskim, zdarzyło mi się dwa razy przejechać na błocie, raz naciągając mięsień, a drugi raz gubiąc koszulkę. Ta koszulka, była dość przydatna, zostałam z jedną na krótki i jedną na długi rękaw, a że pogoda była głównie na krótki, to do końca GSB unosił się za mną „zapach przygody”. 

Kijki trekingowe nie dawały rady, jeden padł po drugim dniu, a drugi gdzieś za połową GSB.

Buty, które zabrałam miały też już lekko dość tak gdzieś w połowie trasy, ale na szczęście wytrwały. 


Ponieważ padło na FB pytanie o to co miałam w plecaku, to może wspomnę moją odpowiedź i tu, bo to w sumie dość ciekawy temat i istotny, jeśli ktoś wczesniej nie miał do czynienia ze szlakami długodystansowymi w lecie.

Pierwotnie z ubrań miałam (w sumie łącznie z tym co na sobie):

- koszulkę z długim (tak do spania i czasem na chłodniejsze dni)

- koszulkę z krótkim x2 (została mi tylko jedna, gdyż druga susząca się na plecaku, została zgubiona podczas zjadzu na błocie)

- 2x gatki szybkoschnące 

- 3 pary skarpetek (te warto zmieniać na postoju na suche, więc 2 pary mało, stąd miałam 3)

- kurtkę puchową (która w sumie służyła mi jako poduszka w śpiworze)

- cienkiego polara

 - spodenki krótkie i długie (szybkoschnące i lekkie)

 - kalesony (i to była jedna rzecz której nie użyłam, a miały być do spania lub do dogrzania zamiast leginsów pod krótkie spodnie)

pończo na deszcz (takie na ulewę, na teletubisia, najtańsze i najlżejsze, mniejszy deszcz wyparuje z ciała)

czapkę typu windstopper (nieużyta ani razu)

- rękawiczki rowerowe (użyte raz)

- czapkę z daszkiem, lekką (używaną każdego dnia)

- klapki pod prysznic (tu bym zrobiła podmiankę na sandały, jakieś lekkie, trekingowe, które nosiłabym wszędzie tam gdzie asfalt)

- buty miałam trekkingowe, Merrella, szerokie, z dodatkowymi wkładkami amortyzującymi (poszłabym teraz w butach biegowych, jeszcze lżejszych i z wyższą podeszwą)

Sam plecak ważył 1,8 kg, do tego opócz ubrań, potrzebowałam jeszcze:

- śpiwór puchowy (taki bez kołnierza, lekki ale ciepły)

- karimatę

ręcznik

- apteczkę (a w niej sudokrem na wszystko, plastry, coś na komary, coś po komarach, leki na alergie, tabletki przeciwbiegunkowe, przeciwbólowe, elektrolity, maść rozgrzewającą)

- kosmetyczkę (coś do mycia i prania w jednym, szczotkę do włosów, pensetę, krem z filtrem

- czołówkę

-  powerbanka

 i coś do jedzenia (w zależności od dnia, bo zdarzały się takie gdzie były jakieś sklepy po drodze czy schroniska i takie gdzie nie było nic i trzeba było mieć jakiś zapas) i dużo wody (i tu też w zależności od tego czy będą źródełka po drodze, sklepy albo jakieś domostwa, warto się wczesniej zorientować żeby nie dzwigać niepotrzebnie ale też nie paść z pragnienia ;)

Jak wyglądały poszczególne etapy? Bieszczady Zachodnie, Beskid Niski, Pogórze Bukowskie, ponownie Beskid Niski, Beskid Sądecki, Gorce, Pogórze Orawsko Jordanowskie, Beskid Żywiecko Orawski i Beskid Śląski :)

Dzień 1 

Wołosate – Ustrzyki Górne 23,52 km 

Początek trasy był dość męczący, przez kilka km żar buchał od nagrzanego asfaltu, ale warto było poczekać na widoczki :)




Ekologiczna toaleta na trasie, była miłym zaskoczeniem







Nie doszacowałam ilości wody do picia, 8 km przed końcem trasy mi jej zabrakło. Było to w okolicy podejścia na Tarnicę. Nie zauważyłam źródełka, ale nie było tak źle gdyż upał zelżał, powiewał orzeźwiający wiatr i tak naprawę nie czułam się spragniona. Po wejściu do schroniska wypiłam duszkiem dwa kompoty oraz piwko i płyny wróciły do normy :)

(Nocleg Kremenaros, cena 40 zł za łóżko w sali wieloosobowej. Czysto, duży wybór piwa, kręcili tam Watahę).

Dzień 2

Ustrzyki Górne - Smerek 25,16 km 







Tego dnia przejeście przez dwie połoniny dało popalić. Dodatkowo żar z nieba nie ułatwiał sprawy. Na zdjęciach nie widać ludzi, pojawiali się bliżej kluczowych szczytów. Czasami korek był taki, że trzeba było swoje odczekać na schodach. Pogoda sprzyjała i do tego wakacje nie ma co się dziwić.


Długo wyczekiwany Smerek

(Nocleg Przystanek Smerek, nocleg 50 zł z pościelą, super obsługa, pycha jedzenie, dobre i bardzo tanie piwko).


Dzień 3

Smerek - Cisna 19,16 km 






Siekierezada wciąż stoi, ale słuchy chodzą, że to nie ta sama co kiedyś..


Tuż obok Siekierezady znajduje się karczma, z klimatycznym wystrojem, dobrym piwem i smaczną strawą

(Nocleg w Bacówce pod Honem, dlatego bo następnego dnia ma się kawalek trasy z głowy, a w tym kawałek podejścia. Schronisko jak schronisko, ale dostałam nie tylko zniżkę na spanie ale i plastry z pianki na te moje pęcherze na paluchach. Nocleg na dużej sali kosztował mnie 64 zł wraz ze śniadaniem na wynos (były dwie buły z serem i pieczenią, butelka wody, wafelek i jabłko). Ogólnie na plus.


Dzień 4

Cisna - Komańcza 28,53 km 


Zaraz po wyjściu ze schroniska nachylenie terenu jest wyjątkowo nieprzychylne i
ciśnie się ostro pod górę




W sam raz na drugie śniadanie

Beskid Niski był cakiem nieźle oznaczony



Jeziorka duszatyńskie, niezwykle urokliwe, jakby jeszcze można było się w nich kompać..


Piwko smakowało wyśmienicie, pamiętam, że kilka Pań przygotowywało farsz do pierogów, co wyglądało jakby lepiły w glinie

(Nocleg w Leśnej Willi PTTK, za 60 zł z pościelą, spałam w nowym domku, mało klimatycznie ale następnego dnia mniej do dreptania).







Dzień 5

Komańcza – Puławy Górne 29,43 km

Beskid Niski, królestwo żab, ślimaków, zmij, zaskrońców i wszelkiego robactwa ;)

Grzyby poteżnych rozmiarów bezwstydnie rosły centralnie na szlaku

Błotsko, deszczowa pora, w sumie to było wybawienie, bo gdy z nieba siąpi końskie muchy nie żrą
 ;)
Szybka samopomoc medyczna

Bywało też mistycznie, historyczne cmentarze, pojedyńcze krzyże




Chata w Przybyszowie, niestety nie spałam w niej, ale wyglądała zachęcająco. Gospodarz pomyślał tam o wszystkim. W sławojce oprócz papieru były nawet kobiec środki chigieniczne, na ganku świeża woda w butelkach, na stoliku bułeczki z piekarni.

Wnętrze chatki w Przybyszowie

Przestrzeń urządzona jest w taki sposób, że nie sposób przejść obojętnie. Leżaki, siedziska i kolory zachęcają aby spocząć lub lepiej, zostać na dłużej. Burza za plecami zweryfikowała plany i kazała ruszać dalej. 





W tym przedsięwzięciu Słowacy maczali paluszki. Dziękujemy :) Stąd do noclegu zostało już jedynie 7 km.

(Nocleg w w Kiczera Ski, za 60 zł z pościelą, dobre jedzenie w tym samym budynku, nowe sanitariaty, miła obsługa).

Dzień 6

Puławy Górne - Lubatowa 23,69 km


Tego dnia moje morale nie było zbyt wysokie, pogoda nie rozpieszczała, lekko zaczęłam odczuwać niedospanie, które towarzyszyło mi od początku trasy. Miałam wrażenie, że ciągne za sobą nogi, na szczęscie to było jedynie wrażenie, bo tempo trasy nie było w żaden sposób niepokojące. 

Wisłoczek - kultowe pole namiotowe. Ognisko, palące się w częsci jadalnianej zapraszało aby przysiąść się i odpocząć. Co też poczyniłam :)



Rzeźby przypominające o tym, że kiedyś na tych ziemiach żyli Łemkowie.


Tu wszędzie stały kiedyś ich chaty. Mieli rodziny, swoje życie..a teraz pozostało jedynie kilka rzeźb i krzyży..





"Którędy na K2?"

Iwonicz-Zdrój i jego typowa zabudowa

XIX wieczny drewnany kościół, prawdopodobnie przerobiony z cerkwi. 



Gminny ośrodek kultury w Iwoniczu-Zdrój

(Nocleg w Chacie Józefa, za 40 zł gdy korzysta się kuchni i łazienki w domu u gospodarzy. Chata jest klimatycznie urządzona, czyściutka, a właściciele przemili. Jedno z miejsc które warto odwiedzić. Daje komplet gwiazdek).


Dzień 7

Lubatowa - Kąty ok 33 km

"Mogiła rozstrzelanych"

Idę gdzieś, Langoriery Kinga mnie gonią

I te pajęczyny, jakby cały las zamieszkiwały pająki, bo nie było w tym lesie słychać żadnych ptaków czy innych zwierząt, jedynie gdzieś w oddali jakby rój os, ale to też nieczęsto.

Pasące się kozy na Cergowej, prawdopodobnie wybrały wolność i zwiały komuś z pastwiska, oto takie moje domniemanie. Wielu się zastanawia co tam robią. Może Ty wiesz, drogi czytelniku?

Drzewa mutanty, powrastane w siebie, o przeróżnych kształtach, niesamowite ale i przerażające, jakby miały zaraz ożyć.


Pustelnia św Jana  Dukli, istniejąca od 1769 r., w latach 1906-1908 wzniesiono tu neogotycką kaplicę.



Drewniany dom rekolekcyjny (pustelnika).

Droga się dłużyła, był to siódmy, sądny dzień ;) 

W tych okolicach to częsty widok, tylko nie wiem dlaczego ja jeszcze żadnego oscypka nie zjadłam


Z łąk wchodziło się do lasu takimi oto wlotami. Czasami trudno było ten przesmyk zauważyć.

Tu ewidentnie coś nie pykło. Trasa czerwona wiodła tuż przy cerkwi. Przejście rónoległą drogą to nie ujma, ale cerkiew gorzej było widać ;)

Udało się dotrzeć tuż przed zachodem słońca, to był najdłuższy dzień, nie kilometrażowo ale jakoś tak się ciągnął i z utęsknieniem wypatrywałam Kątów i noclegu.

(Nocleg w Kątach, w Chono tu, za 60 zł. Pokój lux, wszystko nowiutkie, pokój z dużą łazienką. Daje komplet gwiazdek za pokój, pyszną pizzę, piwko i obsługę).


I tak znalazłam się w najniżej położonym miejscu na trasie GSB

Dzień 8

Kąty - Bartne 25,72 km


Przez większość drogi nie było porywająco, ciemno, krzaczasto, bez widoków na przyszłość


Te słońce tak zajrzało znienacka i to było piękne i to było warte, każdej dzisiejszej godziny marszu


Nie da się ukryć ;)

I temperaturę można sprawdzić i pieczątkę przybić, tak by sobie urozmaicić dzień

Miła odmiana, w końcu jakieś prawosławne krzyże

I długo długo nic

Łemkowska chyża, czyli taka chata wraz ze stodołą

(Nocleg w Bacówce każdy odradzał, tak więc spałam w agro u Pani Krystyny, w jadalnianym, bo tyle było gości. Plusem jest to, że jest to miejscówka przy szlaku. Cena 60 zł od głowy, z własnym śpiworem. Zapachy krowy w cenie).


Dzień 9

Bartne -Ropki 30,22 km

Oczywiście, jak mus to mus






Oj to był popas. Wymarzyłam sobie mielonego z buraczkami no i proszę, oprócz tego jeszcze była pieczarkowa i kompocik.. i piwko. Trafiliśmy na jakąś stołówkę 

Cmentarz wojenny z I wojny światowej, na Rotundzie. Wart uwagi, bardzo ciekawy architektonicznie i zapadający w pamięć.




Kozie żebro zdobyte i powiem, że nie było trudne. Trudności to dopiero nadejdą, wraz z pierwszymi ostrymi zejściami, gdyż już przekroczę Krynicę



(Nocleg w super miejscu, bo w takiej Chacie Wędrowca GSB, był nas tego dnia nadkomplet, ale nie dało się odczuć tłoku. Dodatkowo można się pysznie najeść, tego dnia zaserwowano nam jabłuszka w cieście czyli po mojemu racuchy. To było taaakie dobre, że nawet dziś mi cieknie ślina na samo wspomnienie. Skusiłam się też na śniadanie, takie wypas, że starczyło i na drogę).

Om om om

Foto wprost z mojej polówki

Chata GSB, z własną kuchnią i łazienką, a po prawej wiatka śniadaniowa :)

Sami gospodarze mają super podejście do gości i ogrom radości w sobie

Dzień 10

Ropki - Krynica Zdrój 26,17 km


Na tym odcinku trzeba było się wykazać zmysłem równowagi, lub zdjąć buty


Banica i dawna cerkiew zachodnio-łemkowska, wzniesiona w 1797, drewniana, kryta gontem i blachą 


Żeby nie było zbyt nudno to trochę błotka i wymijanka


W oddali Mochnaczka i dawna cerkiew, która po wysiedleniu Łemków została przejęta na kościół rzymskokatolicki

Na takich otwartych przestrzeniach gzy cięły jak złe

Beskid Sądecki wskoczył


Pomnik Nikifora

Typowe krynickie zabudowanie

(Nocleg w siedzibie GOPR, miejsce na dużej sali, za 25 zł. Byłam zupełnie sama i łazienka przylegająca do sali była tylko dla mnie :) 

                              


Piwko z pobliskiej żabki, żeby zakwasów nie było i spać.. Połowa trasy za mną. 

Dzień 11

Krynica Zdrój - Rytro 32,28 km

Początek drogi prowadził ścieżką dydaktyczną Nikifora

Na polanach gzy znów nie dawały żyć

Droga wiodła w większości pod górę

Diabelski kamień

                      
Bywa i tak, że idzie się pod wyciągiem
                         






Na szczyt Jaworzyny Krynickiej udało się wejść na tyle wcześnie, że dopiero otwierali lokale. Kolejka o tej porze nie kursuje i przez dobrych kilkanaście minut nikogo tu nie spotkałam.

Skusiłam się na jajecznicę i deser, w końcu śniadania dziś jeszcze nie było




Schronisko na 1061 m, można coś zjeść ale nic specjalnego, można się też kimnąć i uzupełnić wodę

Rytro, asfalt i ponad 30 stopni. Szczerze przyznaję, że zejście do Rytra było najgorszym zejściem na moim GSB. Niekończące się strome, śliskie kamyczki wyjeżdżające spod butów. Na szczęście dotarłam bo kolana krzyczały DOŚĆ.

                              



(Nocleg w agroturystyce u Basi. Niedaleko znajduje się sklep, więc warto uzupełnić zapasy).

Nietypowo bo prysznic w pokoju ale WC na korytarzu. Generalnie łóżko było, nawet pościel, więc cud miód malina :)

 Dzień 12

Rytro - Krościenko nad Dunajcem 31,60 km



'666' ;)




Radziejowa 1262 m, wieżę widokową odpuściłam ;)

Złomisty Wierch 1224 m, widoczność dostateczna

Schronisko Przehyba

Szczawnica



Nocleg w agroturystyce, ponad kilometr od trasy. Niby duże miasto, ale w wakacyjny weekend jednak warto rezerwować z większym wyprzedzeniem. 

Zostawiłam rzeczy i poleciałam od razu do sklepu. Pani z agroturystyki myślała, że sklep jest czynny dłużej, niestety nie był. Tego dnia na kolację była tylko zielona herbata. Gorzej, że jutro niedziela i na śniadanie będzie skromny ryż na ciepło z jabłkiem i cynamonen (taki rarytas trzymany na czarną godzinę, która właśnie wybiła ;).

Dzień 13

Krościenko nad Dunajcem - Schronisko na Turbaczu 34,50 km (1800 m w górę i 921 m w dół) 

Nie zdążyłam się do końca zregenerować, noc była krótka, a trasa od razu pięła się w górę, dodatkowo bylam kawałek poza szlakiem, no to musiałam jeszcze nadgonić, na szczęście dzień był taki piękny i mimo chęci, nie dało się zbyt długo narzekać ;)

Ta część GSB, przez  te ostre zejścia, jest wg mnie sporo cięższa. Czuję zmęczenie w nogach, ale moje morale podbija fakt, że jeśli dziś zanocuje na Turbaczu, to jutro nie muszę się zrywać skoro świt, bo mam w planie krótszy dzień i zejście jedynie do Rabki.

Ale póki co czeka mnie tyrka..

Pożegnanie z Dunajcem


Zrobiłam przegląd kieszeni w plecaku, znalazłam jeszcze batona musli, pół bułki, garść orzechów i hallsy, więc tragedii nie ma.


Póki co Gorce i baza na Lubaniu. Trochę się zachmurzyło i ochłodziło, ale dzięki temu całkiem nieźle się idzie. Nadganiam.



Wieża widokowa w Lubaniu

Ochotnica Górna i wspaniała praca w drzewie, która z roku na rok jest coraz wyżej

Kopiec Hubieński z 1770 r.

Gorczański Park Narodowy

Po 13 godzinach od wyjścia z agroturystyki, dotarłam na miejsce

10 osobowa sala, widok z górnej pryczy. Jest ruch w interesie, w schronisku na Turbaczu :)


Dzień 14

Schronisko na Turbaczu - Rabka 18 km


Schronisko PTTK im. Władysława Orkana na Turbaczu

Możliwości jest wiele, ale wybór jest prosty, azymut Rabka :)



Turbacz, żeby nie było, że nie było

Widoki z Turbacza pierwszorzędne

A tu już w tle widać Bacówkę na Maciejowej


Licząc na długi odpoczynek w Rabce, optymistycznie podchodziłam do sprawy, mając nadzieję, że zwiedzę miasto, zjem pyszny obiadek, a w międzyczasie coś zarezerwuje na końcu Rabki, albo nawet W Skawie, żeby mieć następnego dnia trochę mniej km. Nic bardziej mylnego, to centrum wypoczynkowo - uzdrowiskowe i środek wakacji, nie opłaca się im też przyjmować na jedną noc, przez obostrzenia covidowe. 

Opcję awaryjną miałam, a jakże, ale wiązała się z tym, że muszę kilka km wrócić się szlakiem, a nastepnego dnia będę mieć więcej dreptania. Nie załuję, bo miejscówka była świetna, niedroga i z klimatem.

Spanko przy samym szlaku czerwonym, na ul. Dietla. Na końcu ulicy jest całkiem nieźle wyposażony sklep "Adaś".


Teraz jakby się lżej idzie, widząc, że bliżej do Ustronia niż do Wołosatego

Willa św. Józef

Teatr lalek w Rabce


Kościół św. Marii Magdaleny z 1606 r., powstał w miejsce pierwszego rabczańskiego z 1565 r., który prawdopodobnie spłonął. Sklepienia i ściany pokrywa rokokowo-klasycystyczna polichromia z 1802 r. i co ciekawe zachowały się również fragmenty starszej, wczesnobarokowej z 1628 r. Obecnie znajduje się tu Muzeum Regionalne im. W. Orkana, z bogatą kolekcją rzeźb ludowych. 


Dzień 15

Rabka - Schronisko na Hali Krupowej 35,60 km


Skawa


Widok wprost z ławeczki

To co widać powyżej to ten ładniejszy fragment trasy, przed Jordanowem jest sporo asfaltu, przejście przy trasie expressowej i pod mostem. Nawet idąc fragmentem lasu, z boku słychać było dalej ulice.

 Może warto byłoby przeorganizować tę część GSB ?

Chmury obiecały, że sobie pójdą ;)

Dobra miejsce na popas

Droga jest dość odludna, spotykam na trasie, jedynie dwójkę spacerowiczów, idących w przeciwnym kierunku.

Było nas dwie ;)

Bystra Podhalańska


Schron znajduje się niedaleko Bystrej Podhalańskiej, tuż przy wycince drzewa, trochę zbyt blisko aby był użytecznym noclegiem, ale awaryjnie się nada. 


Kamień przy Przełęczy Malinowe

Juszczyn

Schronisko K.Sosnowskiego na Hali Krupowej, 1152 m n.p.m.


Nawadnianie

Śpiworek, łóżeczko.. :)


Dzień 16

Schronisko na Hali Krupowej - Schronisko Markowe Szczawiny 17,60 km (Przejście przez Babią Górę - 1725 m, 1106 do góry i 1063 w dół) 

                                                               Zapowiadał się piekny dzień :)

Tego dnia mam takie przemyślenia, że mój organizm jest już totalnie przystosowany do tego, że całymi dniami chodzę, mało śpię, noszę plecak etc. Tak wsiąkłam w te swoje mysli, że dopiero się przebudziłam jak mnie osa urządliła. 

Nic osie nie zrobiłam, ot takie miała kaprycho, zeby mi przytrzeć nosa - "za dobrze się poczułaś, no to masz, alergiku, puchnij sobie na zdrowie, ciekawe gdzie znajdziesz szpital w środku lasu" ;)


Kontuzjowana, ale podejmuje się zdobycia szczytu, jakim jest Polica, nic mnie dziś nie zatrzyma :)



Pomnik upamiętniający katastrofę samolotu PLL LOT 165


"Uwaga żmije" ;) Jedna mnie dziabła, ale była za osę przebrana :D

Widoki dzisiaj są oszałamiające, cieszę się, że mam przyzwoitą pogodę na odcinku na Babią

Na podejściu na Babią zatrzęsienie ludzi, kolejka po bileciki, parking zawalony. Mali i duzi, chcą się zmierzyć z tą wietrzną górę. Czuję się lekko nieswojo, Ci ludzie tacy świezi, pachnący proszkiem, wypoczęci i ja człowiek wprost z lasu, lekko sfatygowany trasą, zmuszony do wymijania sapaczy, zagarniajacych swoją osobą większość część schodów. 

Ostatni raz, widziałam tylu ludzi na raz, na połoninach bieszczadzkich, x dni temu, jakby wieki..


Potem już bylo luźniej, dało sie złapać trochę wasnej przestrzeni.


Ale do fotki przy szczycie byly kolejki, zarówno po naszej stronie, jak i słowackiej. Po co komu zdjęcie przy tabliczce, jak mozna bez ;)


Obłędna przestrzeń, wieje, bo to Babia, ale póki mnie nie przewraca to taki wiatr to nie wiatr :)





Schronisko Markowe Szczawiny pachnie i smakuje luksusowo. 
 

Ps. Obeszło się bez szpitala, zdziwiło mnie to, bo do tej pory musiałam dostawać zastrzyk, po ugryzieniu, bo puchłam i to nie przechodziło samo (tym razem wzięłam tylko tabletkę na alergię). Myślę, że może te gzy, które mnie przez całe GSB gryzły, poprawiły moją odporność, albo ciało przeszło na etap przetrwania i eliminuje problemy, które stoją na drodze do ukończenia misji. :D

Dzień 17

Schronisko Markowe Szczawiny - Hala Miziowa 27,14 km 


Pole namiotowe Głuchaczki, stąd już tylko 90 km do końca GSB

Głuchaczki świeciły pustkami, tylko opiekun czekał z herbatą

Polsko - Słowacka wymijanka Orawskiej Półgórze

Serów nie uświadczyłam, przełknęłam tylko ślinkę


Schronisko PTTK Hala Miziowa


W schronisku chciałam spać na przysłowiowej glebie, ale że był wolny pokój to byłam zobligowana przez obsługę schroniska aby go wynająć (bodajże 120 zł). Standard średni, bo tapczan mocno zużyty, dodatkowo, zapachy w pokoju nie zachęcały do relaksu. Wspominam to tylko w celach informacyjnych.



Dzień 18

Hala Miziowa - Węgierska Górka  29 km 

Jeszcze ostatni rzut okiem z Miziowej i w drogę.

Sopotnia Wielka kontra moja wielka radość


Mam dobry czas, zatem wstępuję do Rysianki na małe co nieco. 


Schronisko pierwotnie otwarte w 1937 r., zostało doszczętnie zniszczone podczas II wojny. W 1947 r. zostało odbudowane i udostepnione, a potem jeszcze w latach 1960-1970, przeszło kilka modernizacji, których klimat czuś po dziś dzień. Przyznaję dodatkowe punkty za te wszystkie samoloty na ścianach i dobrze zaopatrzony sklepik :)


Ten odcinek GSB bardzo mi się podobał


Żabnica


Sopotnia Mała


Ciekawe czy "Słowiankowe" zwierzaki, wiedzą o tym podstępnym afiszu. Żadnych zwierząt tam nie uświadczyłam, to i dylematu nie było. Nabyłam za to zimniutkie picie z lodówki.

Górska Stacja Turystyczna Słowianka



Dotarłam do Węgierskiej Górki, a tam czekała na mnie taka oto gratka militarna :)




Ciężki Schron Bojowy "Wędrowiec"



Miejsce to zostało mi polecone, mało tego, spędziłam tu miły czas z polecaczami (czyli świetnymi ludźmi, spotkanymi na GSB, serdecznie pozdrawiam :) To co widzicie na zdjęciu to przepyszne placki z kapusty, a do tego lokalne piwo. Porcja bycza i przemiły personel.  

                                  
Autorskie drinki.. plus za poczucie humoru


Tak się stało, że byłam tego dnia zupełnie bez noclegu. Rozważałam opcje pójścia jeszcze dalej i spróbowania przewaletowania na polu namiotowym, w jadalni na ławce, bo tylko to mogli mi zaoferować, wszystko inne było totalnie zajęte, nawet te droższe miejscówki. 

W ostatniej chwili dostałam inną propozycję, wspomniani towarzysze z GSB, zaoferowali mi miejsce u znajomej, na działce. Sami się tam wybierali, więc byłam 7-ma do spania. Wspaniałe miejsce, świetne towarzystwo, niezapomniany wieczór, a polówka super wygodna, jeszcze raz dzięki za wszystko :)


Dzień 19

Węgierska Górka - Stożek 34,18 km 

Wymknęłam się o barbarzyńskiej porze, wiedząc, że pogoda będzie taka sobie, a do Stożka daleko. Pierwsze 4 km to trasa cały czas pod górę, przedostatni dzień ale łatwo nie będzie. Zeszła mgła, momentami nie widzę dokąd idę.

Ja i mgła, mroczny duet :D

Skałka, niedaleko Polany Radziechowskiej, normalnie to doskonały punkt widokowy, ale jest jak jest :)



Kolejny raz odpuściłam wieżę widokową, oszczędzam siły na finish :)


Schronisko Górskie PTTK Przysłop


Stecówka

Siesta

Drewniany rzymsko-katolicki kościół, w drodze na Baranią Górę.

Dorkowa Skała

Ponad stulatek, schronisko PTTK Stożek, w całej okazałości.

Takie pomieszczenie na szczotki, ale tylko to zostało, nie narzekałam, na głowę nie kapało :)


Dzień 20

Stożek - Ustroń Zdrój 22 km 



Świadomość, że to ostatni dzień, że już dziś wracam, niesie jak na szkrzydłach. Wewnętrznie czuje się już tę satysfakcję z wykonania zadania. 


Schronisko Soszów


Niby taki podły, ponury dzień, a tu taka magia na niebie, czy to po tym bezalkoholowym może.. :D

Czantoria Wielka, tu nabyłam u naszych czeskich braci, trochę słodkości na drogę, było też "Welke Pywo", bezalkoholowe ;)

Okolica bogata w sztukę, pewie natchnienia nie brakuje w tych miejscu, bo na pewno materiałów.


Przeprawa przez Wisłę :)

Jeszcze chwilka..

Mission complete. Dziękuję za uwagę :)

4 komentarze:

  1. Super,czekam na cdn. 😉

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie się to czyta, kilka porad zapisuję sobie w notesie. Gratuluję wyprawy :)

    OdpowiedzUsuń

Prośba o zostawienie komentarza. Jest to dla mnie miła rzecz, bo wiem, że ktoś te moje wypoociny czyta :)